Zestawienie punktów

Znaleziono 11 punktów «Przyjaciele Boga », które dotykają tematu Praca → przemieniać pracę w modlitwę.

Chciałbym kontynuować tę rozmowę przed Panem Naszym nawiązując do notatki zapisanej przed wieloma laty, nadal jednak aktualnej. Wypisałem sobie wówczas kilka uwag Teresy z Avili: wszystko to, co jest przemijające, a nie podoba się Bogu, jest niczym, a nawet mniej niż niczym. Czy rozumiecie, dlaczego dusza przestaje zażywać pokoju i pogody, kiedy oddala się od swego celu, kiedy zapomina, że Bóg ją stworzył dla świętości? Starajcie się nigdy nie zagubić tego nadprzyrodzonego punktu widzenia, również w czasie rozrywki lub odpoczynku, które w życiu każdego są równie potrzebne jak praca.

Choćbyście zdobyli uznanie i autorytet w swej pracy zawodowej i osiągnęli wybitne sukcesy w wyniku tej pełnej wolności inicjatywy w działalności doczesnej, ale przy tym zatracili ów zmysł nadprzyrodzony, który ma cechować całe wasze działanie, to w sposób godny pożałowania zboczylibyście z drogi.

Wróćmy jednak do naszego rozważania. Powiedziałem już wcześniej, że możecie odnosić jak najbardziej spektakularne sukcesy w dziedzinie społecznej, w działalności publicznej, w zadaniach zawodowych, ale gdy zaniedbacie swoje życie wewnętrzne i oddalicie się od Pana, poniesiecie w końcu ogromną porażkę. W oczach Boga, a to jest decydujące, zwycięstwo odnosi ten, kto stara się o postępowanie autentycznie chrześcijańskie — nie ma rozwiązania pośredniego. Stąd też spotykacie tylu ludzi, którzy, oceniając rzecz po ludzku, powinni czuć się bardzo szczęśliwi, a tymczasem ich życie pełne jest niepokoju i goryczy; wydawałoby się, że obfitują w radość i szczęście, a tymczasem gdy się tylko trochę zadraśnie ich dusze, odkrywa się cierpki smak, bardziej gorzki od żółci. Nie zdarzy się to nikomu z nas, jeżeli będziemy starać się prawdziwie spełniać we wszystkim wolę Boga, czcić Go i wielbić, szerząc wszędzie Jego Królestwo.

Pokora Pana Jezusa była policzkiem dla tych, których życie polegało tylko na zajmowaniu się sobą. Tu, w Rzymie — co już wielokrotnie mówiłem — pod owymi łukami triumfalnymi leżącymi dziś w ruinach, defilowali zwycięscy cesarze i wodzowie, próżni, zarozumiali, pełni dumy. Jeżeli schylali głowę to tylko z lęku, by nie uderzyć we wspaniały łuk majestatem swego czoła. Ale znów, Chrystus, który jest tak pokorny, nie mówi: Rozpoznają was jako moich uczniów po waszej skromności i pokorze.

Chciałbym, abyście zwrócili uwagę na fakt, że po dwudziestu wiekach Przykazanie Nauczyciela, które jest jakby listem uwierzytelniającym dla prawdziwego dziecka Bożego ciągle jeszcze jawi się jako zupełna nowość. Od kiedy zostałem kapłanem, bardzo często głoszę, że dla tak wielu ludzi, niestety, to przykazanie nadal pozostaje nowe, ponieważ nigdy albo prawie nigdy nie starali się wcielić go w życie. Jest to smutne, ale prawdziwe. A przecież, jak jasne są słowa Mesjasza: Po tym was poznają, że będziecie się wzajemnie miłowali! Dlatego też czuję się zobowiązany, aby ustawicznie przypominać ludziom o tych słowach Naszego Pana. Święty Paweł dodaje: Jeden drugiego brzemiona noście i tak wypełnicie prawo Chrystusowe. Czas zmarnowany, być może z fałszywym usprawiedliwieniem, że masz go za dużo… A jest tylu braci, twoich przyjaciół, przeciążonych pracą! Przybądź im z pomocą, delikatnie, uprzejmie, z uśmiechem, pomóż im w taki sposób, aby tego nie mogli zauważyć i wyrazić ci swego podziękowania, gdyż subtelna dyskrecja twej miłości sprawi, że pozostanie ona niedostrzeżona.

Biedne panny, oczekujące pana młodego z pustymi lampami, były może przekonane, że nie miały ani chwilki wolnego czasu. Dla robotników na rynku cały dzień to był czas wolny, gdyż nie poczuwali się do służby, chociaż Pan szukał pracowników stale i pilnie, od pierwszej godziny. Pójdźmy za jego wezwaniem, odpowiedzmy na nie: tak. A wówczas dzięki miłości udźwigniemy ciężar dnia i spiekoty, który, jak się okaże, wcale nie jest ciężarem.

Często powtarzam, że chwile rozmowy z Jezusem, który obecny w Tabernakulum widzi nas stamtąd i słyszy, nie powinny zamienić się w modlitwę bezosobową. Zważcie, że do tego, by nasza medytacja zamieniła się w dialog z Panem — nie potrzeba sformułowanych słów. Konieczne jest jednak wyjście z anonimowości. Musimy stanąć w obecności Pana takimi, jakimi rzeczywiście jesteśmy, nie kryjąc się w tłumie wypełniającym kościół, ani też w potoku pustych słów, które nie wypływają z serca lecz co najwyżej ze zwyczaju pozbawionego treści.

Dzisiaj dodam, że również twoja praca winna być osobistą modlitwą, winna zamienić się w żywą rozmowę z Ojcem Niebieskim. Jeśli dążysz do świętości poprzez twoją działalność zawodową i w jej ramach, koniecznie musisz starać się przemienić ją w modlitwę bez anonimowości. Także twoje sprawy zawodowe muszą być wolne od posępnej monotonności i bezosobowej rutyny, gdyż w przeciwnym razie zmarłby ów Boży impuls, który ożywia twoje codzienne działanie.

Przychodzą mi teraz na myśl podróże, które podejmowałem do miejsc objętych walkami podczas hiszpańskiej wojny domowej. Mimo braku odpowiednich środków docierałem wszędzie tam, gdzie ktoś potrzebował mojej posługi kapłańskiej.

Chociaż ówczesne, tak szczególne okoliczności mogłyby dla wielu stanowić podstawę do usprawiedliwienia swojej opieszałości i niedbalstwa, nie ograniczałem się do zwykłych rad ascetycznych. Kierowała mną wówczas ta sama troska co teraz, troska, którą z pomocą Bożą chciałbym rozbudzić w każdym z was: interesowało mnie dobro ich dusz, ale również ich szczęście tu, na ziemi; zachęcałem ich, by wykorzystywali czas na pożyteczne rzeczy; żeby wojna nie była w ich życiu białą plamą; prosiłem, by się nie zaniedbywali, aby czynili wszystko co możliwe tak, żeby okopy i wartownie nie przypominały ówczesnych poczekalni, gdzie ludzie zabijali czas wyczekując na pociągi, które, jak się wydawało, nigdy nie miały nadejść…

Zalecałem im w szczególności, by zajęli się pożyteczną pracą, możliwą do pogodzenia z ich służbą wojskową — na przykład studiowaniem, nauką języków obcych; radziłem im by nigdy nie przestawali być ludźmi Bożymi i troszczyli się o to, aby całe ich postępowanie stawało się operatio Dei, pracą Bożą. I z podziwem stwierdzałem, że ci chłopcy w tak niełatwych sytuacjach cudownie na to odpowiadali. Rzucał się w oczy ich wewnętrzny hart.

Pamiętam także swój pobyt w Burgos w tym samym okresie. Przybywało ich tam bardzo wielu, by podczas urlopu spędzić ze mną kilka dni. Z kilkoma moimi synami duchowymi dzieliłem wspólny pokój w zrujnowanym hotelu i chociaż brakowało nam rzeczy najniezbędniejszych, organizowaliśmy się w taki sposób, aby tym, którzy przybywali — a były ich setki — nie brakło niczego potrzebnego do odpoczynku i na zebranie nowych sił.

Miałem zwyczaj spracerowania nad brzegami Arlanzonu, kiedy rozmawiałem z nimi, wysłuchiwałem ich zwierzeń, starałem się dać im odpowiednią radę, aby ich umocnić lub otworzyć nowe horyzonty życia wewnętrznego i zawsze, z pomocą Bożą, dodawałem im odwagi, bodźców, rozpalałem w nich pragnienie życia chrześcijańskiego. Czasami podczas przechadzek dochodziliśmy do klasztoru w Las Huelgas, a czasami udawaliśmy się do katedry.

Lubiłem wyprowadzać ich na wieżę, żeby na górze z bliska mogli podziwiać gotycki maswerk, prawdziwą koronkę wyrzeźbioną w kamieniu, owoc cierpliwej i żmudnej pracy. Podczas tych rozmów zwracałem im uwagę, że tych wspaniałości wcale nie widać z dołu. To, co tak często powtarzałem, stawało się namacalnie uchwytne. Mówiłem: to jest praca Boża, dzieło Boże. Powstaje ono wtedy, gdy się własną pracę wykonuje tak doskonale, że przypomina owe koronki z kamienia! Przykład był tak dobry, przekonywujący, że ci młodzi ludzie zrozumieli: cała ta praca mistrzów była modlitwą, pięknym dialogiem z Panem. Ci, którzy rozwinęli tu cały swój kunszt, wiedzieli doskonale, że nikt, kto patrzy z miejskich ulic, nie dostrzeże w ogóle ich wysiłku: był on przeznaczony wyłącznie dla Boga. Czy teraz rozumiesz, jak powołanie zawodowe może cię zbliżać do Boga? Czyń tak samo jak owi kamieniarze, a twoja praca stanie się również operatio Dei, dziełem ludzkim noszącym znamię i rysy Boże.

Ponieważ jesteśmy świadomi, że Bóg obecny jest wszędzie, chwalimy Go, gdy uprawiamy swe pola i śpiewamu ku Jego chwale, kiedy płyniemy po morzach i wykonujemy wszystkie nasze prace. W ten sposób w każdej chwili jesteśmy zjednoczeni z Bogiem. Nawet kiedy znajdziecie się w izolacji, poza swoim normalnym środowiskiem — jak owi chłopcy z okopów — pozostaniecie ściśle zjednoczeni z Panem dzięki owej ciągłej, usilnej i osobistej pracy, którą nauczyliście się przemieniać w modlitwę, gdyż zaczynacie ją i kończycie w obecności Boga Ojca, Boga Syna i Boga Ducha Świętego.

Ale nie zapominajcie, że znajdujecie się także w obecności ludzi i że oni oczekują od was — od ciebie! — chrześcijańskiego świadectwa. Dlatego w pracy zawodowej i w rzeczach ludzkich w ogóle winniśmy postępować tak, by nikt, kto nas zna i szanuje, nie musiał się przed nikim wstydzić i byśmy my sami nie musieli się przed nikim rumienić. Jeżeli będziecie postępować w tym duchu, który staram się wam wpoić, nie przyniesiecie wstydu tym, którzy wam zaufali, ani też sami sobie. Nie przydarzy się wam to, co mogło się przydarzyć owemu człowiekowi z przypowieści ewangelicznej, który postanowił sobie wybudować wieżę: gdyby założył fundament, a nie zdołałby wykończyć, wszyscy, patrząc na to, zaczęliby drwić z niego: Ten człowiek zaczął budować, a nie zdołał wykończyć.

Zapewniam was, że jeżeli nie zatracicie spojrzenia nadprzyrodzonego, uwieńczycie swe dzieło, dokończycie budowę waszej katedry aż do ostatniego kamienia.

Possumus! — Możemy! Z Bożą pomocą również my możemy odnieść zwycięstwo w tej walce. Bądźcie pewni, że wcale nie jest trudno przemienić pracę w modlitewny dialog. Kiedy tylko ofiarujemy ją Bogu i przystępujemy do niej, Bóg już nas słyszy i wspomaga. Stajemy się duszami kontemplacyjnymi pośród naszych codziennych zajęć! Ogarnia nas coraz większa pewność, że On na nas patrzy i może żąda teraz od nas jakiegoś nowego przezwyciężenia się, drobnego wyrzeczenia, miłego uśmiechu dla kogoś, kto zjawia się nie w porę, rozpoczęcia najpierw mniej przyjemnego lecz pilniejszego zadania, troski o zachowanie porządku i wytrwałego spełnienia do końca drobnego nawet obowiązku, który można było zaniedbać, albo nieodkładania na jutro tego, co powinniśmy zrobić dzisiaj. A wszystko to po to, aby sprawić radość naszemu Ojcu Bogu! I może na twoim biurku lub w innym dyskretnym miejscu umieścisz krucyfiks, który dla ciebie stanowi ów budzik ducha kontemplacji, bowiem Ukrzyżowany stał się dla ciebie niejako księgą, z której sercem i myślą uczysz się, co znaczy służyć.

Jeżeli zdecydujesz się na kroczenie tymi drogami kontemplacji pośród swej zwyczajnej pracy — bez udziwniania, porzucania świata, pośród twoich codziennych zajęć — natychmiast poczujesz, że jesteś przyjacielem Nauczyciela i że otrzymałeś Boże zadanie torowania Bożych ścieżek na ziemi wszystkim ludom. Tak! Poprzez tę twoją pracę przyczynisz się do poszerzenia królestwa Chrystusowego po wszystkiej ziemi. Będziesz ofiarował swój trud, godzina po godzinie, za dalekie kraje, które rodzą się do wiary, za ludzi ze Wschodu brutalnie pozbawionych wolności wyznawania swojej wiary; za kraje o zakorzenionej tradycji chrześcijańskiej, w których światło Ewangelii zdaje się przygasać i dusze pogrążają się w ciemnościach ignorancji… A wówczas, jakże cenna stanie się każda twoja godzina pracy i jeszcze owa chwila przepracowana dłużej z tym samym zaangażowaniem, parę minut więcej — aż do skończenia rozpoczętego zadania. W sposób prosty i praktyczny przekształcasz kontemplację w apostolstwo odczuwając to jako nieprzepartą potrzebę serca, które uderza jednogłośnie wraz ze słodkim i miłosiernym Sercem Jezusa, Pana Naszego.

Chociaż na ziemi pełno jest ludzi lękliwych i oddanych błahostkom, nie brak też wielu ludzi prawych, oddanych szlachetnym ideałom, którzy — jakkolwiek bez motywu nadprzyrodzonego, z filantropii — wspaniałomyślnie i ofiarnie służą innym, pomagając im w ich cierpieniach lub trudnościach. Zawsze czuję szacunek a nawet podziw wobec tych ludzi, którzy wytrwale pracują dla czystego ideału. Niemniej uważam za swój obowiązek przypominanie, że wszystkie nasze doczesne inicjatywy, jeżeli wypływają jedynie z nas samych, naznaczone są piętnem marności. Rozważcie słowa Pisma świętego: I przyjrzałem się wszystkim dziełom, jakich dokonały moje ręce, i trudowi, jaki sobie przy tym zadałem. A oto: wszystko to marność i pogoń za wiatrem! Z niczego nie ma pożytku pod słońcem.

Ta przemijalność naszych dzieł nie dławi jednak nadziei. Przeciwnie, kiedy uznajemy małość i kruchość doczesnych inicjatyw, trud nasz otwiera się ku autentycznej nadziei, która czyni wzniosłym każde ludzkie zadanie i zamienia je w miejsce spotkania z Bogiem. W ten sposób na nasze prace pada światło wieczności, które usuwa cienie rozczarowań. Jeśli jednak nasze doczesne plany stają się dla nas celem ostatecznym, kiedy tracimy z oczu życie wieczne w Bogu — cel, dla którego zostaliśmy stworzeni: kochać i czcić Pana, aby posiąść Go później w Niebie — to nawet najwspanialsze dążenia zawodzą, a nawet stają się środkiem poniżenia człowieka. Przypomnijcie sobie słynne i tak głęboko prawdziwe słowa świętego Augustyna, który zaznał tyle goryczy, zanim spotkał się z Bogiem i kiedy poza Nim szukał szczęścia: Stworzyłeś nas, Panie, dla siebie i niespokojne jest nasze serce, dopóki nie spocznie w Tobie. Może w życiu ludzkim nie ma nic bardziej tragicznego od rozczarowań spowodowanych przez deprawację lub sfałszowanie nadziei, kiedy pokłada się ją w czym innym niż w Miłości, która nasyca nie powodując przesytu.

Pewność, która daje mi poczucie i świadomość synostwa Bożego, napełnia mnie — a pragnę, aby działo się to także z wami — prawdziwą nadzieją, która jako cnota nadprzyrodzona, wlana w stworzenia, dostosowuje się do naszej natury i jest również cnotą bardzo ludzką. Napawa mnie szczęściem pewność, że osiągniemy Niebo, jeśli tylko będziemy wierni do końca; raduję się na myśl o szczęśliwości, która stanie się naszym udziałem, quoniam bonus, ponieważ mój Bóg jest dobry i nieskończone jest Jego miłosierdzie. To przekonanie pozwala mi zrozumieć, że tylko to, co nosi ślady Boga, zawiera w sobie niezniszczalne znamię wieczności, a stąd i wartość nieprzemijającą. Dlatego nadzieja nie oddala mnie od spraw tej ziemi, lecz przybliża mnie do tych spraw w sposób nowy, chrześcijański, kiedy to staram się we wszystkim odkryć związek upadłej natury z Bogiem Stwórcą i Bogiem Odkupicielem.

Może zapyta ktoś: Co dla nas chrześcijan ma być przedmiotem nadziei? Świat oferuje nam wiele dóbr ponętnych dla naszego serca, które tęskni za szczęściem i niecierpliwie ściga miłość. Co więcej pragniemy pełnymi rękoma rozsiewać pokój i radość, nie zadowala nas zdobycie osobistego dobra, lecz staramy się, aby szczęśliwi byli też wszyscy, którzy nas otaczają.

Niestety, niektórzy ludzie, którym przyświecają godne, lecz jednak nazbyt płytkie cele, kierują się ideałami przelotnymi i przemijającymi. Zapominają przy tym, że chrześcijanie winni zmierzać ku szczytom najwyższym — nieskończonym. Naszym dążeniem jest Miłość samego Boga, pragniemy się nią cieszyć w radości bez końca. Wiemy, że to, co jest na ziemi, przeminie dla wszystkich wraz z końcem świata, a wcześniej już dla każdego z nas z osobna wraz z naszą śmiercią, gdyż bogactwa i zaszczyty nie pójdą wraz z nami do grobu. Dlatego też na skrzydłach nadziei, która zachęca nasze serca do wzlotu ku Bogu, nauczyliśmy się modlić: In te, Domine, speravi, non confundar in aeternum — Tobie, Panie, ufam, abyś kierował mną swoją ręką teraz i zawsze, i na wieki wieków.

Wkroczyliśmy już na drogę modlitwy. Ale jak iść naprzód? Zapewne zauważyliście, że wielu ludzi, mężczyzn i kobiet, zdaje się z upodobaniem rozmawiać z samym sobą, z zadowoleniem przysłuchując się samemu sobie. Potok słów, niestrudzony monolog skoncentrowany na problemach, które ich nurtują, nie prowadzący jednak do ich rozwiązania. Mogłoby się wydawać, że tymi ludźmi kieruje jedynie chorobliwe pragnienie wzbudzenia współczucia lub podziwu i nic poza tym.

Kiedy rzeczywiście chcemy otworzyć w prostocie i szczerości swoje serce, aby mu ulżyć, szukamy rady ludzi, którzy nas kochają i rozumieją. Rozmawiamy z ojcem, matką, z żoną, mężem, z bratem, z przyjacielem. Wówczas mamy już dialog, chociaż często zależy nam raczej na tym, abyśmy my byli wysłuchani, aniżeli na słuchaniu kogoś, zależy nam na wypowiedzeniu tego, co nam leży na sercu. Zacznijmy postępować tak samo wobec Boga, będąc pewni, że On nas wysłucha i odpowie nam. Skierujmy uwagę na Niego i otwórzmy naszą duszę w pokornej rozmowie, mówmy Mu w zaufaniu wszystko, co mamy i w myślach i w sercu: o naszych radościach, smutkach, nadziejach, rozczarowaniach, sukcesach i porażkach, a także o naszych najdrobniejszych sprawach codziennych. Doświadczyliśmy bowiem, że wszystko to interesuje naszego Ojca Niebieskiego.

Zwalczajcie w sobie w zarodku wszelkie lenistwo oraz fałszywą myśl, że modlitwa może poczekać. Nie odkładajmy nigdy na jutro pójścia do źródła łaski. Teraz jest właściwa chwila. Bóg jest miłościwym obserwatorem całego naszego dnia, przewodniczy naszej intymnej modlitwie. I ty, i ja, — powtarzam ci to raz jeszcze — musimy Mu zaufać, jak ufamy bratu, przyjacielowi, ojcu. Powiedz Mu — jak ja Mu to teraz mówię — że wszystek jest samą Wielkością, wszystek samą Dobrocią, wszystek samą Miłością, dlatego chcę Cię, Boże, miłować z całego serca. I dodaj: pomimo mego nieokrzesania, mimo tych moich biednych rąk ubrudzonych kurzem tego świata.

W ten właśnie sposób, prawie nieświadomi, będziemy stąpać po śladach Bożych zdecydowanym i mocnym krokiem. Odczujemy głęboko w naszych sercach, że gdy się jest blisko Pana, słodkimi stają się też ból, wyrzeczenie, cierpienie. Jaką siłę daje dziecku Bożemu takie poczucie bliskości Ojca! Dlatego — cokolwiek się stanie — jestem silny i bezpieczny przy Tobie, Panie i Ojcze mój, który jesteś moją skałą i mocą.