Zestawienie punktów

Znaleziono 5 punktów «Rozmowy z prałatem Escrivá», które dotykają tematu Miłość → miłość małżeńska .

W kazaniu, które Ojciec wygłosił w Pampelunie podczas Mszy Św. odprawionej z okazji Zgromadzenia Przyjaciół Uniwersytetu Navarry, była mowa o miłości ludzkiej w słowach, które nas wzruszyły. Wiele czytelniczek opisało nam to komentując wrażenia jakich doznały słuchając tej homilii. Czy mógłby Ojciec powiedzieć nam, jakie są najważniejsze wartości chrześcijańskiego małżeństwa?

Będę mówił o czymś, co znam dobrze i co jest moim wieloletnim kapłańskim doświadczeniem wyniesionym z różnych krajów. Większa część członków Opus Dei żyje w stanie małżeńskim i dla nich miłość ludzka i obowiązki małżeńskie są częścią powołania boskiego. Opus Dei uczynił z małżeństwa drogę boską, powołaniem, i to ma liczne skutki dla osobistego uświęcenia i dla apostolstwa. Od czterdziestu niemal lat głoszę, że stan małżeński jest powołaniem. Nie jeden raz, widziałem oczy pełne radości, gdy oni i one dotychczas sądzący, że w swoim życiu nie mogą pogodzić oddania się Bogu oraz ludzkiej, szlachetnej i czystej miłości, usłyszeli mnie mówiącego o małżeństwie jako jednej z boskich dróg na ziemi!

Małżeństwo stworzone jest po to, aby ci co je zawierają uświęcili się w nim i przezeń. Po to małżonkowie mają specjalną łaskę, którą udziela sakrament ustanowiony przez Chrystusa Pana. Kto jest powołany do stanu małżeńskiego znajduje w nim — z łaską Bożą — wszystko, co jest potrzebne, aby być świętym, aby każdego dnia łączyć się mocniej z Panem Jezusem i aby prowadzić do Boga osoby, z którymi współżyje.

Dlatego zawsze myślę, z nadzieją i serdecznie, o chrześcijańskich ogniskach rodzinnych, o wszystkich rodzinach, które wykiełkowały z sakramentu małżeństwa, że są wspaniałym świadectwem tej wielkiej, boskiej tajemnicy — sacramentum magnum (Ef 5, 32), wielkiego sakramentu — unii i miłości między Chrystusem i Jego Kościołem. Powinnyśmy pracować nad tym aby te komórki chrześcijańskie w społeczeństwie rodziły się i rozwijały z pragnieniem świętości, ze świadomością, że już sakrament wstępny — jakim jest chrzest — powierza ochrzczonym boską misję, którą każdy powinien spełnić na własnej drodze życiowej.

Małżonkowie chrześcijańscy winni być świadomi, że są powołani do uświęcenia się, uświęcając otoczenie, że są powołani na apostołów i że ich pierwszym terenem apostolskim jest dom rodzinny. Powinni zrozumieć nadprzyrodzone zadanie, które wiąże się z założeniem rodziny, wychowaniem dzieci, oddziaływaniem chrześcijańskim na społeczeństwo. Od świadomości tej własnej misji zależy w dużej mierze dorobek i powodzenie ich życia, ich szczęście.

Niech jednak nie zapominają, że sekret szczęścia małżeńskiego zawiera się w tym, co powszechne, nie zaś w marzeniach. Polega na znalezieniu ukrytej radości, którą daje powrót do domu, na serdecznym podejściu do dzieci, na pracy codziennej, w której uczestniczy cała rodzina, na dobrym humorze w obliczu trudności, którym należy stawić czoło w duchu sportowej walki, polega również też na wykorzystaniu wszystkich udoskonaleń dostarczanych nam przez cywilizację, aby dom uczynić przyjemnym, życie prostszym, a wychowanie skuteczniejszym.

Mówię stale do tych, którzy zostali powołani przez Pana Boga do uformowania ogniska rodzinnego, aby kochali się zawsze, aby kochali się miłością pełną nadziei, taką jaką się darzyli, kiedy byli narzeczonymi. Marne pojęcie ma o małżeństwie — które jest sakramentem, ideałem i powołaniem — ten, kto myśli, że miłość się kończy, gdy zaczynają się smutki i przeciwności, które życie zawsze niesie ze sobą. Wtedy właśnie miłość utwierdza się. Nawał cierpień i przeciwności nie jest zdolny zniweczyć prawdziwej miłości. Wspólnie, ze wspaniałomyślnością poniesiona ofiara łączy małżonków jeszcze bardziej. Tak jak mówi Pismo Św.: aques multae — liczne trudności fizyczne i moralne — non potuerunt extinguere caritatem (Pnp 8, 7) nie zdołają zgasić uczucia.

Wiemy, że doktryna Ojca o małżeństwie, jako drodze do świętości, nie jest rzeczą nową w o Ojca nauczaniu. Już od 1934 r., kiedy zostały napisany "Rozważania duchowne” podkreśla Ojciec to, że małżeństwo należy traktować jako powołanie. Ale w tej książce, i potem w "Drodze”, napisał Ojciec także, że małżeństwo jest dla "szeregowych” a nie dla "dowództwa” Chrystusowego. Mógłby nam Ojciec wytłumaczyć jak pogodzić te dwa aspekty?

W duchowości i w życiu Opus Dei nigdy nie było żadnej przeszkody w pogodzeniu tych dwóch aspektów. Warto przypomnieć, że większa doskonałość celibatu — z motywów duchowych — nie jest moją opinią teologiczną, lecz doktryną wiary w Kościele.

Wtedy w latach trzydziestych, kiedy pisałem te zdania, w środowisku katolickim — w konkretnej pracy duszpasterskiej — dążyło się do pobudzania wśród młodzieży poszukiwania doskonałości chrześcijańskiej na drodze dziewictwa jako nadprzyrodzonej wartości, zostawiając w cieniu wartość małżeństwa chrześcijańskiego jako innej drogi do świętości.

W szkołach nie było w zwyczaju formowania młodzieży w taki sposób, aby doceniała godność małżeństwa, tak jak ono na to zasługuje. Jeszcze i teraz często się zdarza, że na rekolekcjach, które prowadzi się dla uczniów ostatnich klas szkoły średniej, przedstawia się im więcej argumentów za tym, by szukali w sobie powołania do zakonu, czy kapłaństwa, niż powołania do małżeństwo. Nie brakuje też — chociaż jest takich osób coraz mniej — ludzie, którzy nie szanują życia małżeńskiego, ukazując je młodym jako coś, co Kościół jedynie toleruje; jakby uformowanie ogniska rodzinnego nie pozwalało poważnie aspirować do świętości.

W Opus Dei — przedstawiając bardzo jasno rację bytu i godność celibatu apostolskiego — zawsze postępowaliśmy inaczej, wskazywaliśmy na małżeństwo jako boską drogę na ziemi.

Mnie nie przeraża miłość ludzka, święta miłość moich rodziców, którą posłużył się Bóg, aby dać mi życie. Tę miłość błogosławię obiema rękoma. Małżonkowie są szafarzami i samą materią sakramentu małżeństwa, tak jak chleb i wino są materią Eucharystii. Dlatego podobają mi się wszystkie pieśni o czystej miłości ludzkiej, które są dla mnie "poezją miłości ludzkiej na wzór boski”.

Równocześnie mówię zawsze, że podążający drogą powołania do celibatu apostolskiego, nie są "starymi kawalerami”, którzy nie rozumieją, albo nie doceniają miłości; przeciwnie, ich życie tłumaczy się rzeczywistością tej boskiej Miłości (lubię pisać to dużą literą), która jest samą esencją każdego chrześcijańskiego powołania.

Nie ma żadnej sprzeczności między taką pełną szacunku oceną powołania małżeńskiego i uznaniem większej godności powołania do celibatu propter regnum coelorum (Mt 19,12), dla królestwa niebieskiego. Jestem przekonany, że każdy chrześcijanin rozumie doskonale jak obie te rzeczy godzą się — pod warunkiem, że pragnie poznać, przyjąć i kochać nauczanie Kościoła i sam stara się także poznać, przyjąć i miłować swe własne osobiste powołanie. Czyli, jeżeli ma wiarę i żyje wiarą.

Kiedy pisałem, że małżeństwo jest dla "szeregowców”, nie czyniłem nic innego jak opisanie tego, co zawsze miało miejsce w Kościele. Wiecie, że biskupi tworzący Kolegium Biskupów, które ma jako głowę papieża i rządzi wraz z nim całym Kościołem — są wybierani spośród tych, którzy żyją w celibacie. To samo dotyczy Kościołów Wschodnich, gdzie dopuszcza się małżeństwo księży. Poza tym łatwo jest zrozumieć i dowieść, że bezżenni mają w praktyce większą swobodę serca i poruszania się, aby oddać się na stałe kierowaniu i utrzymaniu dzieł apostolskich, także w apostolstwie świeckich. To nie znaczy, że pozostali świeccy nie mogą prowadzić i nie prowadzą wspaniałej, najwyższej wagi pracy apostolskiej. Oznacza tylko, że istnieje różnorodność funkcji, różnorodność poświęcenia na placówkach o różnej odpowiedzialności.

W wojsku — i tylko to miało wyrazić owo porównanie — szeregowcy są tak samo potrzebni jak dowództwo i mogą być bardziej bohaterscy i zasługiwać na większą chwałę. W sumie są różne zadania, wszystkie ważne i zaszczytne. To, co najważniejsze — to odpowiedź każdego na jego powołanie. Dla każdego najdoskonalsze jest zawsze i wyłącznie pełnienie woli Bożej.

Dlatego chrześcijanin, który stara się uświęcić w stanie małżeńskim i jest świadom wielkości swego powołania, spontanicznie odczuwa podziw i głęboką serdeczność dla tych, którzy są powołani do celibatu apostolskiego; i gdy któreś z jego dzieci, za łaską Pańską wchodzi na tę drogę, szczerze się raduje. Dochodzi też do większego umiłowania swojego własnego powołania małżeńskiego, które pozwoliło mu ofiarować Panu Jezusowi — wielkiej Miłości wszystkich, bezżennych i żonatych — owoce ludzkiej miłości.

Nie rozumiem jak katolicy, a tym bardziej kapłani, mogą, ze spokojnym sumieniem, doradzać używania pigułki aby uniknąć poczęcia. Nie można nie znać nauk papieskich, ani głosić, jak czynią to niektórzy z nieprawdopodobną lekkomyślnością, że Papież, kiedy nie mówi ex cathedra jest zwyczajnym, prywatnym doktorem podlegającym błędowi. Już to samo zakłada niezmierną arogancję sądu, że Papież się myli, a oni nie.

Zapominają prócz tego, że Ojciec święty nie tylko jest doktorem — nieomylnym kiedy jakąś prawdę wyraża wprost, ale prócz tego jest Najwyższym Prawodawcą. W tym wypadku, to, co Papież Paweł VI zarządził w sposób nieomylny, mówi, że powinno się w tej tak delikatnej sprawie przestrzegać obowiązkowo (ponieważ są w mocy) wszystkich zarządzeń świątobliwego papieża Piusa XII. Nie zezwolił on na pigułkę ale na niektóre zabiegi naturalne, ażeby zapobiec poczęciu w wypadkach odosobnionych i nader trudnych. Doradzać zatem coś przeciwnego jest ciężkim nieposłuszeństwem wobec Ojca świętego w poważnej materii.

Mógłbym napisać grube tomy o tragicznych skutkach we wszystkich dziedzinach, które powoduje używanie takich, czy innych środków przeciw poczęciu: zniweczenie miłości małżeńskiej — mąż i żona nie widzą w sobie małżonków, ale patrzą na siebie jak na współwinowajców, brak szczęścia, zdrady, brak równowagi duchowej i umysłowej, niezliczone krzywdy wyrządzone dzieciom, utrata pokoju w małżeństwie… Ale nie uważam tego za potrzebne, wolę ograniczyć się do posłuszeństwa Papieżowi. Gdyby kiedyś Najwyższy Kapłan zdecydował, że użycie jakiegoś środka dla uniknięcia poczęcia jest godziwe, ja pogodziłbym się z tym, co mówi Ojciec Św., i trzymając się norm papieskich oraz norm teologii moralnej, badając w każdym przypadku oczywiste niebezpieczeństwa, o których dopiero co wzmiankowałem, dałbym każdemu z pełną odpowiedzialnością moją radę.

I zawsze brałbym pod uwagę, że ten nasz świat dzisiejszy uratują nie ci, którzy starają się narkotyzować życie duchowe i redukować wszystko do kwestii ekonomicznych czy dobrobytu materialnego, lecz ci, co wiedzą, że zasady moralne są powiązane z przeznaczeniem wiecznym człowieka, ci, którzy mają wiarę w Boga i szlachetnie stawiają czoło wymaganiom tej wiary, szerząc wśród tych, którzy ich otaczają, transcendentalne spojrzenie na nasze doczesny życie.

Ta pewność jest tym, co winno prowadzić nie do zwiększenia wybiegów, ale do skutecznych starań, aby wszyscy posiadali właściwe środki materialne, aby była praca dla wszystkich, aby nikt nie został bezprawnie ograniczony w swoim życiu rodzinnym i społecznym.

Zostawiając na boku trudności, które mogą mieć miejsce między rodzicami i dziećmi, zajmijmy się waśniami między mężem i żoną, które czasem narażają pokój rodzinny na poważne niebezpieczeństwo. Jaką radę dałby Ojciec małżonkom?

Radzę, aby się kochali. I niech wiedzą, że w ciągu życia będą spory i trudności, a rozwiązane w sposób naturalny, przyczynią się nawet do pogłębienia uczuć.

Każdy z nas ma swój charakter, swoje osobiste gusty, swoje usposobienie, czasem złe usposobienie — i swoje wady. Każdy także ma pozytywne cechy swojej osobowości i dlatego, a także z innych powodów, można go kochać. Współżycie jest możliwe, kiedy wszyscy starają się naprawić własne wady i starają się przejść do porządku dziennego nad brakami innych; oznacza to miłość, która usuwa ze swej drogi i przewyższa wszystko, co mogłoby być przyczyną nieporozumień. Jeżeli wyolbrzymia się małe nieporozumienia i wzajemnie zaczyna się rzucać sobie w twarz wady i pomyłki, wtedy kończy się pokój i zachodzi ryzyko zniszczenia miłości.

Małżeństwa mają łaskę stanu, łaskę sakramentu, aby praktykowały wszystkie cnoty ludzkie i chrześcijańskie służące wzajemnemu współżyciu takie jak: wyrozumiałość, dobry humor, cierpliwość, przebaczenie, delikatność we wzajemnym traktowaniu się. Ważne jest, aby nie zaniedbywały się, nie dały się powodować nerwom, dumie czy osobistym kaprysom. Dlatego mąż i żona winni wzrastać wewnętrznie i nauczyć się od Świętej Rodziny praktykowania z delikatnością — z motywów ludzkich i nadprzyrodzonych zarazem — cnoty rodziny chrześcijańskiej. Powtarzam łaski Bożej im nie zabraknie.

Jeżeli ktoś mówi, że nie może wytrzymać tego, czy tamtego, że nie może przemilczeć, przesadza aby się usprawiedliwić. Trzeba prosić Boga o siłę w opanowaniu własnych kaprysów, o łaskę umiejętności panowania nad sobą samym. Ponieważ niebezpieczeństwo rozdrażnienia kryje się w tym, że straci się kontrolę i słowa mogą napełnić się goryczą, dochodzi do obrazy i mimo że się tego nie chciało, można zranić, a nawet wyrządzić krzywdę.

Trzeba nauczyć się milczeć, czekać i mówić rzeczy w sposób pozytywny, optymistyczny. Kiedy on się gniewa, jest to moment, w którym ona winna być szczególnie cierpliwa, aż wróci spokój; i odwrotnie. Jeżeli jest szczere uczucie i staranie o pogłębienie go, bardzo trudno ażeby oboje pozwolili opanować się złemu humorowi o tej samej godzinie…

Niezmiernie ważne jest, żeby przyzwyczaić się do myślenia, że nigdy nie mamy całej racji. Można nawet powiedzieć, że w sprawach z natury swej względnych, im więcej jest się pewnym swojej racji, tym bardziej jest niewątpliwe, że jej nie mamy. Przy takim sposobie myślenia łatwiejsze staje się potem sprostowanie, a jeśli trzeba przeproszenie, co jest najlepszym sposobem, aby położyć kres gniewom. Tak dochodzi się do pokoju i czułości. Nie zachęcam was do kłótni, ale jest zrozumiałe, że spieramy się czasem z tymi, których najwięcej kochamy, są to ci, którzy na co dzień z nami żyją. Przecież nie będziemy się kłócić z księciem Janem z Indii. Dlatego te drobne utarczki małżonków jeśli niezbyt częste — a trzeba dążyć do tego by nie były — nie oznaczają, braku miłości, więcej, czasem mogą prowadzić do jej wzrostu.

Ostatnia rada: niech nigdy małżonkowie nie kłócą się w obecności dzieci. Niech porozumieją się jednym słowem, spojrzeniem lub gestem, potem będą się łajać, z większym opanowaniem, jeżeli nie są zdolni uniknąć zwady.

Zgoda małżeńska winna stanowić atmosferę rodzinną, ponieważ jest warunkiem koniecznym do wychowania dogłębnego i skutecznego. Niechaj dzieci widzą w swych rodzicach przyklad oddania, szczerej miłości, wzajemnej pomocy, wyrozumiałości i niech drobiazgi życia codziennego nie przesłaniają im realizmu miłości, która jest zdolna pokonać wszelką trudność.

Czasem sami siebie traktujemy zbyt serio. Wszyscy od czasu do czasu złościmy się — przy pewnych okazjach, bo trzeba, innym razem, bo brak nam ducha umartwienia. Ważne jest pokazać, że ta skłonność do gniewu nie rujnuje uczuć, i nawiązać z uśmiechem od nowa intymność rodzinną. Jednym słowem, niech mąż i żona żyją kochając się wzajemnie i kochając dzieci, bo przez to właśnie miłują Boga.

A teraz, moi synowie i córki, pozwólcie, że się zatrzymam na innym aspekcie życia codziennego, szczególnie mi bliskim. Myślę o miłości ludzkiej, miłości czystej między mężczyzną i kobietą, w narzeczeństwie, w małżeństwie. Muszę powiedzieć jeszcze raz, że ta święta miłość ludzka nie jest tylko czymś dozwolonym, tolerowanym obok prawdziwej działalności duchowej, jak mogłoby to sugerować fałszywe uduchowienie, o którym wspomniałem wcześniej. Od czterdziestu lat pouczam w słowie i piśmie o czymś przeciwnym, i już powoli zaczynają to rozumieć ci, którzy tego nie pojmowali.

Miłość, która prowadzi do małżeństwa i założenia rodziny, może również być drogą Bożą, drogą powołania, drogą cudowną, drogą do całkowitego oddania się Bogu. Czyńcie rzeczy z doskonałością, przypominałem wam, dodajcie odrobinę miłości do wszelkiej czynności dnia codziennego, odkryjcie — powtarzam — to coś Bożego, co zawiera się w szczegółach, cała ta nauka znajduje szczególne miejsce w życiu, gdy jest prawdziwie ceniona miłość ludzka.

Wiecie to dobrze wy, profesorowie, studenci i wszyscy, którzy poświęcacie wasz trud Uniwersytetowi Navarry: poleciłem wasze miłości Najświętszej Marii Pannie, Matce Boskiej Pięknej Miłości. Tutaj właśnie, w miasteczku studenckim znajduje się Jej przydrożna kaplica wybudowaną z całą pobożnością, aby zbierała Ona wasze modlitwy i ofiary tej zachwycającej i czystej miłości, którą Ona błogosławi.

Czyż nie wiecie, że ciało wasze jest świątynią Ducha Świętego, który w was jest, a którego macie od Boga i że już nie należycie do samych siebie. Ileż to razy przed wizerunkiem Najświętszej Marii Panny, Matki Bożej Pięknej Miłości, odpowiadacie na to pytanie Apostoła z radosnym przyznaniem: tak, wiemy o tym i chcemy tak żyć z Twą potężną pomocą, o Matko Boża!

Modlitwa kontemplacyjna wypłynie z was za każdym razem, gdy będziecie rozmyślać o tej fascynującej rzeczywistości: coś tak przyziemnego jak moje ciało zostało wybrane przez Ducha Świętego, aby w nim zamieszkać…, nie należę do siebie…, moje ciało i moja dusza, cała moja istota, należą do Boga…I ta modlitwa będzie niezwykle owocna w praktyczne rezultaty tego nakazu samego Apostoła: Chwalcie więc Boga w waszym ciele.