Zestawienie punktów

Znaleziono 6 punktów «Przyjaciele Boga », które dotykają tematu Obecność Boża  → plan życia .

Życie wewnętrzne. Świętość w wypełnianiu zwyczajnych obowiązków, świętość w drobnych sprawach, świętość w pracy zawodowej, w troskach każdego dnia… świętość, by móc uświęcać innych. Kiedyś pewien mój znajomy — a właściwie nie znam go dobrze do dziś! — śnił, że leci wysoko samolotem, lecz nie wewnątrz, w kabinie; leciał siedząc na jednym ze skrzydeł. Nieszczęśnik, ileż przeżył trwogi! Zdawałoby się, że Pan Bóg dał mu do zrozumienia, że tak się dzieje z duszami o wzniosłych dążeniach apostolskich, którym brak jednak życia wewnętrznego lub zaniedbują je. Pozostają w ciągłym niebezpieczeństwie upadku, w cierpieniu i w niepewności.

I w gruncie rzeczy myślę, że na poważne niebezpieczeństwo pobłądzenia narażają się ci, którzy rzucają się w działanie, aktywizm, zaniedbując środki, które umocniłyby ich pobożność: częste przystępowanie do sakramentów świętych, rozmyślanie, rachunek sumienia, czytanie duchowne, żywą więź z Najświętszą Maryją Panną i Aniołami Stróżami… Wszystko to jest przecież wprost niezbędne, by uczynić miłym każdy z dni chrześcijanina. Z wewnętrznego bogactwa płynie wtedy, jak miód z plastra, słodycz i pokój Boży.

W osobistym życiu wewnętrznym, w postawie zewnętrznej, w stosunkach z ludźmi, w pracy — każdy z nas winien starać się trwać stale w obecności Bożej, w stałej rozmowie, w dialogu z Bogiem. Nie chodzi tu o dialog słyszalny. Nie wyraża się on zazwyczaj w słowach, ale w pełnym miłości zaangażowaniu, w sumiennym wykonywaniu swoich zadań do końca, zarówno wielkich jak i małych. Bez takiej wytrwałości nasze postępowanie nie odpowiadałoby konsekwentnie naszej godności dzieci Bożych, gdyż marnowalibyśmy środki, które Pan Bóg opatrznościowo pozostawił w naszym zasięgu, abyśmy doszli do człowieka doskonałego, do miary wielkości według Pełni Chrystusa.

Podczas wojny domowej w Hiszpanii często jeździłem z posługą kapłańską do tylu chłopców, którzy znajdowali się na froncie. W jednym z okopów usłyszałem rozmowę, która głęboko utkwiła mi w pamięci. W pobliżu Teruelu pewien młody żołnierz mówił o drugim żołnierzu, który widocznie był chwiejny, tchórzliwy: To nie jest człowiek z jednej bryły! Smutne by było, gdyby i o nas mówiono zasadnie, że jesteśmy niekonsekwentni; że jesteśmy ludźmi, którzy twierdzą, że chcą być autentycznymi chrześcijanami, świętymi, ale którzy gardzą przy tym środkami prowadzącymi do świętości, gdyż przy spełnianiu swoich obowiązków nie zwracają się ustawicznie do Boga z dziecięcą miłością. Gdyby tak miało wyglądać nasze postępowanie, ani ty, ani ja nie bylibyśmy autentycznymi chrześcijanami.

Kiedy się zastanawiacie nad tym, jaka jest a jaka powinna być nasza pobożność, w jakich konkretnych punktach winniśmy pogłębić naszą osobistą więź z Bogiem, wówczas — jeśli mnie dobrze zrozumieliście — będziecie się sprzeciwiać pokusie fantazjowania na temat jakichś wspaniałych, bohaterskich wyczynów, a odkryjecie, że Pan zadowala się drobnymi znakami miłości składanymi Mu każdej chwili.

Staraj się trzymać wytrwale określonego planu życia: kilka minut modlitwy myślnej, udział we Mszy świętej — w miarę możności codziennie — i częsta Komunia święta; regularne przystępowanie do Sakramentu Pokuty, nawet kiedy sumienie nie wyrzuca ci grzechu ciężkiego; nawiedzenie Jezusa obecnego w Tabernakulum; odmawianie i rozważanie tajemnic Różańca świętego — i tyle innych dobrych praktyk, które już znasz lub których możesz się nauczyć.

Nie powinny się one wszakże zamieniać w sztywny schemat, tworzyć zamknięte przegródki. Wskazują ci te praktyki elastyczną drogę dostosowaną do twojej sytuacji jako człowieka, który żyje wśród miejskich ulic, zajęty wytężoną pracą zawodową, obarczony obowiązkami swego stanu i stanowiska społecznego. Tych wszystkich zadań nie wolno ci zaniedbywać, bowiem to w nich kontynuuje się twoje spotkanie z Bogiem. Twój plan życia winien być jak elastyczna gumowa rękawiczka, która doskonale dopasowuje się do ręki.

Pamiętaj też, że nie chodzi o to by czynić wiele; ogranicz się, pozostając wielkodusznym do tego, co z chęcią czy bez chęci możesz w ciągu dnia wypełnić. Doprowadzi cię to, niemal samo przez się, do życia kontemplacyjnego. Z twej duszy będzie płynąć więcej jeszcze aktów miłości, aktów strzelistych, dziękczynienia, zadośćuczynienia, duchowych komunii świętych. A wszystko to podczas pełnienia zwykłych obowiązków: przy odkładaniu słuchawki telefonu, podczas wsiadania do autobusu, przy zamykaniu czy otwieraniu drzwi, przy przechodzeniu obok kościoła, na początku każdej nowej pracy, podczas niej i po jej zakończeniu; wszystko to masz odnosić do swego Ojca Boga.

W godności dziecięctwa Bożego znajdziecie odpoczynek. Bóg jest Ojcem pełnym czułości i nieskończonej miłości. Często w ciągu dnia nazywaj Go Ojcem. Mów do Niego — ty sam, w swoim sercu — że Go kochasz, że Go wielbisz; że czujesz moc i dumę płynące z tego, że jesteś Jego dzieckiem. Wszystko to tworzy autentyczyny program życia wewnętrznego, który spełniasz poprzez drobne, ale, podkreślam, stałe pobożne ćwiczenia w obcowaniu z Bogiem. W ten sposób wyrobisz w sobie sposób bycia i uczucia dobrego dziecka.

Muszę cię jeszcze przestrzec przed niebezpieczeństwem rutyny, przyzwyczajenia, które jest prawdziwym grobem pobożności. Czasami pojawia się ono w postaci ambicji dokonywania wielkich czynów, przy jednoczesnym zaniedbaniu z wygodnictwa małych codziennych obowiązków. Kiedy spostrzeżesz, że tak się zaczyna dziać z tobą, wejrzyj szczerze w siebie w obliczu Boga. Zastanów się, czy powodem, dla którego sprzykrzyła ci się wciąż ta sama walka, nie było po prostu to, że nie szukałeś Boga; pomyśl, czy brak wielkoduszności i ducha ofiary nie doprowadził do osłabienia w tobie wiernej wytrwałości w pracy. Przy takim wewnętrznym nastawieniu ćwiczenia pobożności, umartwienia i prace apostolskie, które nie przynoszą natychmiastowych owoców, wydają się nam strasznie bezużyteczne. Jest w nas pustka, zaczynamy zatem może marzyć o nowych planach, byle tylko zagłuszyć głos naszego Ojca Niebieskiego, który domaga się od nas bezwarunkowej lojalności. I z tym marzeniem, a raczej fantomem wielkich cudów w duszy, tracimy z oczu jedyną prawdziwą rzeczywistość, drogę, która w sposób pewny i prosty prowadzi nas do świętości. Jest to jasnym znakiem, że zagubiliśmy perspektywę nadprzyrodzoności; przekonanie, że jesteśmy tylko małymi dziećmi; pewność, że nasz Ojciec będzie działał w nas cuda, jeśli pokornie rozpoczniemy od nowa.

Jednym z najlepiej zapamiętanych obrazów z mojego dzieciństwa pozostają znaki drogowe wyznaczające szlak w moich ojczystych górach. Były to długie drewniane żerdzie, zwykle pomalowane na czerwono. Wyjaśniono mi wówczas, że kiedy spadnie śnieg i pokryje drogi, pola i pastwiska, lasy, skały i wąwozy, te żerdzie stanowią punkty orientacyjne, żeby wszyscy wiedzieli, którędy prowadzi droga.

Podobnie jest w życiu wewnętrznym. Są w nim wiosny i lata, ale nadchodzą też zimy, dni pozbawione słońca i noce osierocone przez księżyc. Nie możemy dopuścić, aby obcowanie z Jezusem Chrystusem zależało od naszego chwilowego nastroju, od naszego samopoczucia. Byłby to znak egoizmu i wygodnictwa, co, oczywiście, nie daje się pogodzić z miłością.

Dlatego pewne ćwiczenia pobożne, które — dalekie od sentymentalizmu — ściśle ustalone, będą mocno w nas zakorzenione i dostosowane do konkretnej sytuacji każdego z nas, podczas śnieżycy i wichury, jak słupy pomalowane na czerwono będą wytyczać nam drogę, póki ponownie nie zaświeci słońce, nie stopią się lody, a serce na nowo nie ożyje i się nie rozpali. Ogień w nim przecież nie wygasł; był tylko przykryty popiołem czasu próby, mniejszego zaangażowania, słabnącego ducha ofiary.

Nie ukrywam, że w ciągu lat przychodzili do mnie jeden czy drugi, mówiąc mi z troską: Ojcze, nie wiem, co się ze mną dzieje, czuję się znużony i oziębły; moja pobożność, dawniej tak mocna i prosta, teraz wydaje mi się komedią… Otóż, tym, którzy przeżywają taką sytuację, a także wam wszystkim, odpowiadam: Komedią? Proszę bardzo! To Pan igra z nami, jak ojciec ze swymi dziećmi.

Czytamy w Piśmie świętym: Ludens in orbe terrarum — igrając na okręgu ziemi. Ale Bóg w tej grze z nami nigdy nas nie opuszcza, gdyż czytamy zaraz dalej: Deliciae meae esse cum filiis hominum, radością moją jest przebywanie z synami ludzkimi. Pan bawi się wraz z nami! Może się zdarzyć, że całe nasze postępowanie wydawać się nam będzie komedią, będziemy się czuć oziębli, obojętni, zniechęceni i bezwolni; z trudem będzie nam przychodziło spełnianie obowiązków a postawione cele wydawać się nam będą zbyt wysokie. Wtedy właśnie nadszedł czas, byśmy pomyśleli, że to Bóg bawi się z nami, i oczekuje, że potrafimy z elegancją odegrać naszą rolę w tej komedii.

Mogę spokojnie powiedzieć, że przy różnych okazjach Bóg udzielił mi wielu łask, z reguły jednak muszę iść pod wiatr. Pracuję nad tym, co podjąłem nie dlatego, że mi to sprawia przyjemność, ale dlatego że powinienem to czynić z Miłości. Ależ, Ojcze — słyszę — czy można grać komedię przed Bogiem? Czy nie jest to obłudą? Bądź spokojny: nadeszła dla ciebie chwila odegrania ludzkiej komedii w obliczu Boskiego widza. Wytrwaj, gdyż twoją grę ogląda Ojciec, i Syn, i Duch Święty. Czyń wszystko, co czynisz, z miłości do Boga, by Mu się podobać, chociażby cię to wiele kosztowało.

Jak wspaniale jest być kuglarzem Pana Boga! Jak wspaniale jest odgrywać tę komedię z miłości, z duchem ofiary, bez żadnej osobistej satysfakcji, byle podobać się Bogu, naszemu Ojcu, który gra razem z nami! Stań przed Panem i wyznaj Mu: Nie mam żadnej chęci zajmowania się tym czy tamtym, czynię to jednak, Boże, dla Ciebie. I weź się do tej pracy, choćbyś myślał, że grasz komedię. Niech będzie błogosławiona ta komedia! Możesz być pewien, nie jest to żadna obłuda, gdyż obłudnicy potrzebują dla swojej gry widowni. W naszym jednak wypadku widzami tej gry są — pozwól, że jeszcze raz to powtórzę — Ojciec, Syn i Duch Święty, Matka Boża, święty Józef i wszyscy Aniołowie i Święci nieba. Nasze życie wewnętrzne zawiera tylko to jedno widowisko: to Chrystus przechodzi quasi in occulto (prawie że w ukryciu).