Zestawienie punktów

Znaleziono 6 punktów «Przyjaciele Boga », które dotykają tematu Przykłady obrazowe  → głowa w niebie, a nogi na ziemi.

Miłość nie jest naszym własnym tworem, jest ona nam wlana przez łaskę Bożą, ponieważ On sam nas umiłował. Powinniśmy przepoić się tą przepiękną prawdą, że jeśli możemy miłować Boga, to tylko dlatego, że On nas umiłował. Ty i ja jesteśmy w stanie rozlewać tę miłość wokoło, gdyż zostaliśmy zrodzeni do wiary przez miłość Ojca do nas. Proście wytrwale Pana o ten skarb, tę nadprzyrodzoną cnotę miłości, tak byśmy mogli ją praktykować aż do najdrobniejszego szczegółu.

My chrześcijanie często nie potrafiliśmy odwzajemnić tego daru; czasami pomniejszaliśmy go, jak gdyby można go było ograniczyć do bezdusznej, mechanicznie traktowanej jałmużny; albo też sprowadzaliśmy go do bardziej lub mniej formalnej akcji dobroczynnej. To wypaczenie dobrze wyraża pełna rezygnacji skarga pewnej chorej: Tak, tu pielęgnuje się mnie z miłości bliźniego, ale moja matka troszczyła się o mnie z serca. Miłość, która rodzi się z Serca Jezusa nie pozwala na takie różnicowanie.

Abyście mogli dobrze przyswoić sobie tę prawdę, tysiąckrotnie używałem tego samego obrazu: nie posiadamy jednego serca, aby kochać Boga, a drugiego, aby kochać stworzenia, tym naszym biednym cielesnym sercem kochamy miłością ludzką, która, jeżeli jest zjednoczona z miłością Chrystusową, jest również nadprzyrodzona. Taką właśnie a nie inną miłość mamy pielęgnować w duszy, miłość, która musi w nas wzrastać i która pozwoli nam odkryć w bliźnich obraz naszego Pana.

O jaką miłość chodzi? Pismo święte powiada o dilectio, by dać nam jasno do zrozumienia, że nie chodzi tu o uczucia. Chodzi tu raczej o zdecydowany akt woli. Dilectio pochodzi od electio , wybranie. Dodałbym, że kochać oznacza dla chrześcijanina chcieć kochać, zdecydować się w Chrystusie na to, by szukać dobra dla wszystkich ludzi bez żadnej różnicy, starając się dla nich przede wszystkim o to, co jest najlepsze: by poznali Chrystusa, by zakochali się w Nim.

Pan ponagla nas: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują. Po ludzku rzecz biorąc możemy nie odczuwać sympatii do osób, które by nas odtrąciły, gdybyśmy się do nich zbliżyli. Ale Jezus wymaga od nas, abyśmy nie odpłacali złem za zło; abyśmy nie pomijali okazji do serdecznego im służenia, chociaż to nas może kosztować; abyśmy włączali ich stale w naszą modlitwę.

Owa dilectio, owa miłość staje się jeszcze bardziej serdeczna, kiedy odnosi się do braci w wierze, a zwłaszcza do tych, którzy — bo tak zrządził Bóg — są najbliżej nas: do rodziców, męża czy żony, dzieci, sióstr i braci, przyjaciół i kolegów, sąsiadów. Gdyby nie było tej czułej, szlachetnej i czystej miłości ludzkiej ustanowionej przez Boga i opartej się na Nim, nie byłoby boskiej cnoty miłości.

Upodobałem sobie słowa Ducha Świętego wypowiedziane ustami proroka Izajasza: Discite benefacere, uczcie się czynić dobrze. Radę tę stosuję zwykle w odniesieniu do różnych aspektów naszej walki wewnętrznej, gdyż nigdy nie możemy uważać naszego życia chrześcijańskiego za dokończone, bowiem wzrastanie w cnotach jest owocem wytrwałej codziennej pracy nad sobą.

Jak zdobywamy umiejętności w codziennym życiu? Najpierw pytamy, jaki cel chcemy osiągnąć i jakie środki są do tego potrzebne. Następnie wytrwale je stosujemy, aż staną się silnym i głęboko zakorzenionym nawykiem, aż osiągniemy poprzez stałe ćwiczenie biegłość i rutynę. Osiągnąwszy to, odkrywamy inne rzeczy, nowe, nieznane dotąd aspekty, stanowiące bodziec do dalszej pracy.

Miłość bliźniego jest wyrazem miłości do Boga. Dlatego też starając się wzrastać w tej cnocie nie możemy stawiać sobie żadnych granic. Jedynie możliwą miarą miłości do Boga jest miłość bez miary. Po pierwsze dlatego, że nigdy nie zdołamy podziękować Mu dostatecznie za to, co dla nas uczynił; po drugie, ponieważ miłość Boga do swych stworzeń objawia się właśnie w ten sposób: obficie, bez miary i bez granic.

W Kazaniu na Górze Jezus naucza swego przykazania miłości wszystkich gotowych do słuchania z otwartym sercem. Na końcu, podsumowując niejako, mówi: Miłujcie waszych nieprzyjaciół, czyńcie dobrze i pożyczajcie, niczego się za to nie spodziewając. A wasza nagroda będzie wielka, i będziecie synami Najwyższego; ponieważ On jest dobry dla niewdzięcznych i złych. Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny.

Miłosierdzie jest czymś więcej aniżeli zwykłym współczuciem. Miłosierdzie to bezmiar miłości, która równocześnie pociąga za sobą bezmiar sprawiedliwości. Miłosierdzie oznacza żywe czułe serce, wypełnione mocną, ofiarną i hojną miłością. Święty Paweł tak ją wychwala w swoim hymnie: Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma.

Jeden z pierwszych przejawów miłości polega na wprowadzeniu duszy na drogę pokory. Kiedy szczerze uważamy się za nic; kiedy uznajemy, że bez Bożej pomocy jesteśmy słabsi od najmarniejszego ze stworzeń; kiedy uważamy się za zdolnych do wszelkich błędów i okropności; kiedy uświadamy sobie naszą grzeszność, aczkolwiek usilnie walczymy z wszelkimi niewiernościami — to jak wówczas możemy źle myśleć o innych? Jak możemy żywić w sercu fanatyzm, nietolerancję, pychę?

Pokora prowadzi nas jak za rękę ku takiej formie traktowania bliźniego, która jest najlepsza: ku rozumieniu wszystkich, akceptacji wszystkich, wybaczaniu wszystkim; zwalczaniu podziałów i barier; służeniu — zawsze! — za narzędzie jedności. Nie na próżno tkwi głęboko w człowieku dążenie do pokoju, do jedności z innymi, do wzajemnego poszanowania praw osoby ludzkiej. Stąd prosty wzgląd na drugich można zamienić w braterstwo. I tu ujawnia się coś z tego, co w człowieku najcenniejsze: skoro wszyscy jesteśmy dziećmi Bożymi, to braterstwo nie jest czczym frazesem ani utopią: jawi się jako cel trudny, lecz możliwy do realizacji.

Wobec wszystkich cyników, sceptyków, obojętnych, tych, którzy własne tchórzostwo przekształcili w życiową zasadę, my chrześcijanie winniśmy udowodnić, że taka miłość jest możliwa. Może to być czasem trudne, ponieważ człowiek został stworzony jako istota wolna i od niego zależy, czy w bezsensownym rozgoryczeniu będzie się przeciwstawiał Bogu: ale to jest możliwe i realne. Takie postępowanie jest konsekwencją miłości Bożej i miłości do Boga. Jeżeli ty i ja kochamy, Jezus Chrystus także kocha. I wówczas rozumiemy głębiej owocność cierpienia, poświęcenia i bezinteresownego oddania się w codziennym obcowaniu z ludźmi.

Naiwnością byłoby sądzić, że wymogi miłości chrześcijańskiej są łatwe do spełnienia. Nasze codzienne doświadczenie ludzkie, niestety także w łonie Kościoła, świadczy o czymś innym. Gdyby miłość nie zobowiązywała nas do milczenia, każdy mógłby długo opowiadać o podziałach, napaściach, krzywdach, plotkach, intrygach. Musimy przyznać to z prostotą, by móc zastosować odpowiednie lekarstwo, które winno polegać na naszym osobistym wysiłku, aby nie ranić, aby nie traktować źle nikogo i aby zwracać ludziom uwagę nie powodując ich załamania.

Nie jest to problem nowy. Zaledwie parę lat po Wniebowstąpieniu Chrystusa, kiedy jeszcze żyli i działali prawie wszyscy apostołowie i powszechnie panowała cudowna atmosfera wiary i nadziei, już wtedy niektórzy zaczynali zbaczać z drogi, miast żyć miłością głoszoną przez Nauczyciela.

Jeżeli bowiem jest między wami zawiść i niezgoda — pisze święty Paweł do Koryntian — to czyż nie jesteście cieleśni i nie postępujecie tylko po ludzku? Skoro jeden mówi: "Ja jestem Pawła", a drugi: "Ja jestem Apollosa", to czyż nie postępujecie tylko po ludzku?. Czyż nie rozumieją, że Chrystus przyszedł położyć kres wszystkim podziałom? Kimże jest Apollos? Albo kim jest Paweł? Sługami, przez których uwierzyliście według tego, co każdemu dał Pan.

Apostoł nie odrzuca różnorodności: każdy posiada swój własny dar od Boga, jeden taki, drugi inny. Ale ta różnorodność ma służyć dobru Kościoła. Odczuwam w tej chwili potrzebę modlitwy do Pana — jeśli chcecie, możecie się do mnie przyłączyć — by nie dopuścił, aby w Jego Kościele z braku miłości wśród dusz panowała niezgoda. Miłość jest solą apostolstwa chrześcijan; jeżeli ta sól zatraci smak, jak możemy iść do świata i z podniesioną głową powiedzieć: oto Chrystus?

Jak powinniśmy się modlić? Ośmielam się was zapewnić bez obawy popełnienia błędu, że istnieje wiele, nieskończenie wiele sposobów modlitwy. Ale chciałbym, aby modlitwa nas wszystkich była autentyczną modlitwą dzieci Bożych, a nie pustosłowiem obłudników, do których odnoszą się słowa Jezusa: Nie każdy, który mi mówi: "Panie, Panie!" wejdzie do królestwa niebieskiego. Ci, którzy kierują się obłudą, mogą zapewne osiągnąć szum modlitwy — jak pisze święty Augustyn — ale nie jej prawdziwy głos, gdyż brakuje w niej życia i gorliwości w wypełnianiu woli Ojca. Niech naszemu wołaniu Panie! towarzyszy owocne dążenie do przemienienia w rzeczywistość natchnienia, które Duch Święty rozbudza w naszej duszy.

Musimy dążyć do wyeliminowania w sobie wszelkiego cienia obłudy. Pierwszym wymogiem wykorzenienia tego zła, które Pan nasz tak surowo potępia, jest staranie się, by zachowywać jasną, stałą i czynną odrazę wobec grzechu. Musimy uparcie, szczerze, odczuwać w sercu i umyśle wstręt do grzechu ciężkiego. A również naszą głęboko zakorzenioną postawą winna być odraza wobec dobrowolnego grzechu powszedniego, do owych porażek, które nie pozbawiają nas łaski Bożej, lecz utrudniają jej dostęp.