Sięgając Do Korzeń Pewnego Orędzia

Nie są najbardziej użyteczni dla Kościoła Jezusowego ci, których się nazywa ludźmi praktycznymi ani teoretycy. Najbardziej użyteczni dla Kościoła są ludzie prawdziwie skłonni do medytacji posiadający najbardziej uświadomioną i niestrudzoną pasję ubóstwiania i przeobrażania w Chrystusa i z Chrystusem całej stworzonej rzeczywistości. Nie jest paradoksem twierdzić, że jedynie mistyka jest tak naprawdę praktyczna w Kościele Jezusowym.

Służyć Kościołowi bez posługiwania się nim, Służyć Kościołowi tak, jak Kościół chce by mu służono; to była dominująca pasja Sługi Bożego Josemaría Escrivá. Dziesiąta rocznica jego śmierci nasuwa mi te rozważania, które mają stanowić szczery akt synowskiej wdzięczności, jak również wspomnienie — przeznaczone przede wszystkim dla mnie samego — lekcji wierności wobec Kościoła, pełnego owoców widocznych dla wszystkich, które świadczą, że jedynie ten kto szuka ekstazy, wyjścia daleko poza siebie, poświęcając się wyłącznej służbie Bogu i bliźnim, osiąga autentyczną duchową płodność.

Gorące pragnienie założyciela Opus Dei zostało wyrażone w słowach, które stały się jego dewizą życiową: Po to by służyć, służyć. Znaczy to, że po to żeby być użytecznymi, trzeba posiadać ducha służby i udowodnić to w swoich dziełach. Jedyny honor jakiego zawsze pragnął było służenie Kościołowi; prawo zrezygnowania ze wszystkich praw, które nie polegałyby na złożeniu siebie w ciągłej całopalnej ofierze modlitwy i pracy.

Przydatne jest jedynie to narzędzie, nawet bardzo skromne, które potrafi się dostosować do celu. Po pierwsze modlitwa, potem pokuta, na trzecim miejscu, naprawdę na trzecim miejscu, działanie, pisze prałat Escrivá. Właśnie zagłębianie się w kontemplację w życiu codziennym, ciągłe poszukiwanie intymności z Bogiem w intensywnej pracy świeckiej tłumaczą jego pragmatyczność. Są to głównymi cechami duchowości Opus Dei, które Sługa Boże wyrył niczym ogniem.

Dla założyciela Opus Dei, pioniera duchowości świeckiej, pierwszym rezultatem Boskiej obecności w środowisku pracy jest poprawa jakości — również technicznej — pracy samej w sobie. Jeżeli ma stać się żywą i konkretną posługą dla żywego Ciała Chrystusowego, musi być, przede wszystkim, dobrze wykonana. Partactwo, niedokładność, niedbałość, dyletantyzm muszą być bezwarunkowo odrzucone, ponieważ są ujmą dla godności służby, do której wezwaniem jest wszelka praca.

Dlatego cel nadprzyrodzony nie jest jak znaczek pocztowy, który przyklejamy na zewnętrzną stronę pracy człowieka i nie mający wpływu na jej rzeczywistą jakość, sprawia, że towar — świeży bądź nadpsuty — dociera do miejsca swego przeznaczenia. Kontemplacja zawsze doskonali działanie, kiedy to, samo w sobie nie prowadzi do osiągnięcia poziomu godności osoby ludzkiej, lub godności — jeszcze większej — dziecka Bożego; albo kiedy nie służy budowie Królestwa Bożego.

Źródło, z którego wypływa życie codzienne Chrześcijanina i strumień, w którym bez przerwy umacnia się miłość poszukująca ukochanego na ulicach i placach miasta, po morzach polach i po urwistych szczytach, poszerza umysł i serce, pozwalając im wdychać świeże powietrze żarliwego sentire cum Ecclesia. Założyciel Opus Dei do niewielu rzeczy czuł odrazę, tak silną jak do krótkowzroczności tego, który nie widzi nic poza swoim interesem, do egoizmu indywidualistów i drobnomieszczaństwa, do rachitycznego “ducha ciała”. Tylko nie twórzcie “towarzystwa wzajemnej adoracji” przy wykonywaniu waszej pracy! Byłoby to pomniejszenie apostolstwa, bo jeśli takiemu towarzystwu uda się zdobyć kierownictwo powszechnym przedsięwzięcia, jakże szybko zamieni się ono właśnie w takie towarzystwo!.

Jedynie dusza kontemplacyjna umie oddychać wspólnie z całym Kościołem i potrafi zdobyć się we właściwy sposób i wedle własnego powołania na każdą posługę, o którą się ją prosi. I ona sama dostrzega, przez własne doświadczenie, że Duch gdzie chce, wieje i głos jego słyszysz, ale nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd idzie i wie również, że na tym świecie pełnym zawikłań i względności, jest jedno jedyne miejsce, co do którego można zawsze stwierdzić, i to z absolutną pewnością, że “tutaj znajduje się Duch Jezusa” — jest nim Kościół. Ubi ecclesia, ibi Spiritus Domini, ubi Spiritus Domini ibi ecclesia et omnis gratia (Święty Ireneusz), tam gdzie jest Kościół, tam jest Duch Pana; gdzie jest Duch Pana, tam jest Kościół i wszelka łaska.

Z tego powodu ci, którzy są pobudzeni przez Ducha Świętego, by zrealizować zamysł Boży, currunt ad Ecclesiam, biegną do Kościoła, to właśnie wyrażają słowa Świętego Ireneusza: tylko wtedy działaniem jest autentycznie charyzmatycznym życiem i działaniem Ducha Bożego, gdy trwa się w Kościele i z Kościołem.

Prałat Escrivá miał, od dnia 2 października 1928 roku, całkowitą pewność, że Opus Dei pochodzi naprawdę od Boga, że jest “kategorycznym nakazem Chrystusa”. Teologia ascetyczna i mistyczna wie o tych wewnętrznych światłach — poruszeniach, oświeceniach, wewnętrznych głosach — że niczemu ani nikomu nie uda się ich zmącić. Jednakże, nawet zobaczywszy wolę Bożą w Opus Dei — misji powierzonej wyłącznie jemu — poszukiwał od początku bliskiego zjednoczenia z hierarchią Kościoła; nie chciał uczynić jakiegokolwiek kroku bez jej aprobaty i błogosławieństwa, ustanowił dokładne normy po to, by zawsze i wszędzie Dzieło działało w ścisłej jedności z poszczególnymi kościołami. Twierdził z rozbrajającą prostotą, że tak kochał Opus Dei w takim stopniu w jakim służyło ono Kościołowi. Ileż razy słyszałem jak mówił: Jeśli Opus Dei nie służy Kościołowi, to mnie ono nie interesuje!

Bóg wymaga czasami od wielkich fundatorów ofiary Abrahama. Całe życie poświęcone i skoncentrowane wokół jedynego dziecka, w którym spełnia się otrzymana obietnica: zostać ojcem wielkiego narodu, liczniejszego od gwiazd na niebie i od ziarnek piasku na pustyni... i nieoczekiwanie sam Bóg żąda ofiary oddania ukochanego dziecka. Dwa momenty w życiu założyciela Opus Dei poddały próbie jego nadprzyrodzonego ducha, jego wiarę. Oba miały związek ze służbą Kościołowi, bo właśnie miłość do Kościoła jest kamieniem probierczym duszy prawdziwie chrześcijańskiej, która wedle świętego Ambrożego, jest zawsze “duszą kościelną”.

Pierwsza z tych ciężkich prób miała miejsce w Madrycie w czwartek 22 czerwca 1933 roku, w wigilię uroczystości Najświętszego Serca Pana Jezusa. Odręczna notatka, w której sam opisał to wydarzenie przekazuje, poprzez swoją nagłość, dreszcz prawdy: Samotnie, na chórze kościoła Nieustającej Pomocy, próbowałem modlić się przed obliczem żywego Jezusa wystawionego w monstrancji, kiedy, przez mgnienie oka i bez żadnego powodu — ponieważ ich nie ma — przyszła mi do głowy ta gorzka myśl: “A jeśli to wszystko jest kłamstwem, twoim złudzeniem, i jeśli tracisz czas..., i — co gorsza — sprawiasz, że traci go tylu ludzi?”.

To była kwestia sekund, lecz jakież cierpienie! Wtedy, odezwałem się do Jezusa mówiąc mu: “Panie, jeśli Dzieło nie jest Twoje — zniszcz je; jeśli jest Twoje — utwierdź mnie”.

Natychmiast nie tylko poczułem się utwierdzony w prawdzie Jego woli dotyczącej Jego Dzieła, lecz również zobaczyłem z jasnością rozwiązanie pewnego problemu w organizacji, którego do tego momentu nie umiałem w żaden sposób rozwiązać.

Druga próba była podobna do poprzedniej i miała miejsce w okresie burzy rozpętanej przeciw założycielowi i przeciw Opus Dei na początku lat czterdziestych. Można powiedzieć, że Dzieło właśnie się narodziło kanonicznie, już Biskup Madrytu udzielił pierwszej pisemnej aprobaty 19 marca 1941 roku, chcąc w ten sposób zahamować przykrą kampanię mającą na celu zdyskredytowanie Opus Dei również w Rzymie. 25 września 1941 roku, Sługa Boży znajdował sie w La Granja de San Ildefonso (miejscowości położonej niedaleko Segovii). Był wyczerpany. Do cierpień wywołanych tymi, pożałowania godnymi wydarzeniami dołączyło się zmęczenie spowodowane nauczaniem, które podejmował w całej Hiszpanii, głosząc rekolekcje dla kleru i rzucajac ziarno Dzieła w najprzeróżniejszych środowiskach. Tego dnia napisał do mnie list, z którego cytuję kilka znaczących akapitów:

Niech Jezus ma Cię w opiece, Alvaro!

(...) Wczoraj odprawiłem Mszę Świętą za tutejszego ordynariusza, a dziś złożyłem Świętą Ofiarę i całość dnia za Ojca świętego, za jego Osobę i w jego intencjach. Po Konsekracji, poczułem wewnętrzny poryw (również pewności, że Dzieło będzie bardzo kochane przez Papieża) zrobienia czegoś co kosztowało mnie łzy: i ze łzami które paliły mi oczy, patrząc na Jezusa Eucharystycznego, który leżał na korporale, sercem mu powiedziałem szczerze wyznałem: “Panie, jeśli Byś tego chciał, to przyjmuję “niesprawiedliwość””. “Niesprawiedliwość” — rozumiesz chyba jaką: zniszczenie całej pracy Bożej. Wiem, że było Mu to miłe. Jak miałbym odmówić dokonania tego aktu złączenia się z jego Wolą skoro mnie o to prosił? Już wcześniej, w 1933 lub 1934, zrobiłem to samo, płacąc za to cenę, którą zna tylko On.

Synu mój: Jakie piękne plony przygotowuje dla nas Pan, po tym jak nasz Ojciec święty pozna nas naprawdę (nie przez kalumnie) i będzie wiedział, że — tacy jacy jesteśmy — jesteśmy jego najwierniejszymi sługami, i pobłogosławi nam! Mam chęć krzyczeć, nie przejmując się tym co powiedzą, ten krzyk, który czasami wyrywa się ze mnie, kiedy prowadzę z wami medytacje: Jezu, jakież piękne łany!

Miłość do Kościoła i do Papieża podtrzymała go, i wyryła w jego duszy niezachwianą ufność w najtrudniejszych momentach. Składał każdego dnia w ofierze swoje życie — i tysiąc żyć, jeśli bym je miał często dodawał — za Święty Kościół i za Ojca świętego. Idąc za jego przykładem, przez te dziesięć lat, które upłynęły od jego śmierci, wiele osób z tylu krajów i różnych kultur szukało siły do bezgranicznego oddania się służbie Kościołowi Chrystusa, by nie zaznać granic w ofierze złożonej z samych siebie przy realizacji, z uśmiechem na ustach, codziennej pracy. Słowa modlitwy o beatyfikację Sługi Bożego wyrażają jasno to dążenie: Spraw łaskawie, żebym ja także potrafił każdą chwilę i sytuację w mym życiu wykorzystać jako sposobność do miłowania Ciebie i służenia Kościołowi, Papieżowi i wszystkim duszom z radością i prostotą serca, oświetlając drogi ziemskie światłem wiary i miłości.