236

Wiemy, że cnota miłości, stanowiąca rdzeń życia chrześcijańskiego, nie ma nic wspólnego z tą jej karykaturą, w jakiej próbuje się ją nam czasem przedstawić. Dlaczego jednak trzeba ustawicznie głosić tę cnotę? Czy to tylko jakiś temat obowiązkowy, z małymi szansami na wprowadzenie w praktykę?

Jeśli spojrzymy wokół siebie, znajdziemy powody, by sądzić, że cnota miłości jest tylko złudną cnotą. Ale patrząc na sprawy głębiej, z punktu widzenia nadprzyrodzonego, dostrzeżemy, co jest główną przyczyną zamierania tej cnoty: brak ustawicznej i intensywnej, osobistej więzi z Panem Jezusem Chrystusem, zażyłości z Nim, a także nieznajomość działania Ducha Świętego w duszy, którego działania to pierwszym owocem jest właśnie miłość.

Komentując radę świętego Pawła — jeden drugiego brzemiona noście i tak wypełnicie prawo Chrystusowe — jeden z Ojców Kościoła zauważa: Kochając Chrystusa łatwiej znosimy słabości innych, również tych, których jeszcze nie kochamy, ponieważ nie czynią dobrych uczynków.

W tym kierunku prowadzi droga naszego wzrastania w miłości. Byłoby błędem sądzić, że najpierw musimy zaangażować się w działalność humanitarną, pracę społeczną, wyłączając miłość do Boga. Nie zaniedbujmy Chrystusa z powodu troski o bliźniego złożonego niemocą, gdyż to ze względu na Chrystusa powinniśmy kochać chorego.

Patrzcie wciąż na Jezusa, który nie przestając być Bogiem uniżył samego siebie, przyjmując postać sługi, by móc nam służyć. Jedynie w tej perspektywie otwierają się przed nami cele godne uwagi i wysiłku. Miłość szuka zjednoczenia, utożsamienia się z umiłowaną osobą: a gdy zjednoczymy się z Chrystusem, ogarnie nas pragnienie naśladowania Jego życia pełnego poświęcenia, bezgranicznej miłości aż do śmierci. Chrystus stawia nas przed ostatecznym wyborem: albo zmarnujemy nasze życie, egoistycznie i samotnie, albo też oddamy wszystkie siły na służbę innym.

Ten punkt w innym języku