Przez Maryję do Jezusa

Jedno spojrzenie na świat, jedno spojrzenie na Lud Boży w rozpoczynającym się maju pozwala podziwiać wspaniały obraz pobożności maryjnej, która przejawia się w tylu zwyczajach, starych i nowych, lecz praktykowanych w tym samym duchu miłości.

Z radością stwierdzamy, że nabożeństwo do Matki Bożej jest zawsze żywe i rozbudza w duszach chrześcijańskich nadprzyrodzony impuls, by postępować jak domestici Dei, domownicy Boga.

Z pewnością wy również, widząc w tych dniach tylu chrześcijan wyrażających na tysiąc sposobów swą miłość do Najświętszej Maryi Panny, czujecie bardziej swoją przynależność do Kościoła, czujecie się bardziej braćmi wszystkich swoich braci. To jakby spotkanie rodzinne, w czasie którego dorosłe dzieci, rozdzielone przez życie, spotykają się na nowo u boku swojej matki z okazji jakiegoś święta. I nawet jeśli kiedyś kłóciły się między sobą, traktowały się źle, to w tym dniu - nie; w tym dniu czują się zjednoczone, wszystkie je łączy wspólne uczucie.

Maryja nieustannie buduje Kościół, jednoczy go, podtrzymuje jego spoistość. Trudno jest posiadać autentyczne nabożeństwo do Matki Bożej i nie czuć się bardziej związanym z pozostałymi członkami Ciała Mistycznego, bardziej zjednoczonym z jego widzialną głową, Papieżem. Dlatego lubię powtarzać: omnes cum Petro ad Iesum per Mariam! - wszyscy z Piotrem do Jezusa przez Maryję! A uznając się za część Kościoła i za zaproszonych, by czuć się braćmi w wierze, odkryjemy w sposób głębszy braterstwo, jakie nas łączy z całą ludzkością. Kościół bowiem został posłany przez Chrystusa do wszystkich narodów i do wszystkich ludów.

To, o czym właśnie powiedziałem, to coś, czego doświadczyliśmy wszyscy, bo nie brakowało nam okazji, by zaznać nadprzyrodzonych skutków szczerego nabożeństwa do Matki Bożej. Każdy z was mógłby opowiedzieć wiele. Ja także. Przypomina mi się pielgrzymka, którą odbyłem w 1935 r. do kapliczki Matki Bożej w ziemi kastylijskiej, do Sonsoles.

Nie była to taka pielgrzymka, jaką zwykle ma się na myśli. Nie była hałaśliwa ani tłumna: szliśmy we trzech. Szanuję i kocham te inne, publiczne przejawy pobożności, ale osobiście wolę ofiarować Maryi tę samą miłość i ten sam entuzjazm w prywatnych odwiedzinach albo w małych grupach, co daje posmak intymności.

W czasie owej pielgrzymki do Sonsoles poznałem pochodzenie tego tytułu Matki Bożej Jest to szczegół bez większego znaczenia, będący jednak wyrazem synowskiego przywiązania ze strony ludu tamtej ziemi. Wizerunek Matki Bożej czczony w tamtej okolicy w epoce walk między chrześcijanami a muzułmanami w Hiszpanii był przez pewien czas ukryty. Po kilku latach figurę odnalazło kilku pasterzy, którzy - jak mówi tradycja - zobaczywszy ją, powiedzieli: Jakie piękne oczy! Jak słońca!

Od tamtego 1935 roku, w czasie licznych zwyczajowych odwiedzin w sanktuariach Matki Bożej, miałem okazję zastanawiać się nad tą rzeczywistością, jaką jest miłość tylu chrześcijan do Matki Jezusa, i rozważać ją. Zawsze też myślałem, że ta czułość jest odwzajemnieniem miłości, dowodem synowskiej wdzięczności. Maryja bowiem jest bardzo zjednoczona z tym największym przejawem miłości Boga: z Wcieleniem Słowa, które stało się człowiekiem jak my i wzięło na siebie nasze nędze i grzechy. Maryja, wierna Bożej misji, dla której została stworzona, oddała się hojnie i nieustannie się oddaje służbie wszystkim ludziom wezwanym do godności braci Jej Syna, Jezusa. Matka Boga jest więc teraz rzeczywiście również Matką ludzi.

Tak jest, bo tak zechciał Pan. A Duch Święty sprawił, że zostało to spisane i jest wiadome wszystkim pokoleniom: A obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena. Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: "Niewiasto, oto syn Twój". Następnie rzekł do ucznia: "Oto Matka twoja". I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie.

Jan, umiłowany uczeń Jezusa, przyjmuje Maryję, wprowadza Ją do swojego domu, do swojego życia. Autorzy duchowi widzieli w tych słowach, które podaje Ewangelia święta, zaproszenie skierowane do wszystkich chrześcijan, abyśmy także i my wprowadzili Maryję do swojego życia. W pewnym sensie to wyjaśnienie jest prawie zbyteczne. Maryja z pewnością chce, żebyśmy Ją wzywali, żebyśmy zbliżali się do Niej z ufnością, żebyśmy odwoływali się do Jej macierzyństwa, prosząc Ją, aby okazała, że jest naszą Matką.

Jest to jednak Matka, która nie daje się nam prosić, a nawet uprzedza nasze błagania, ponieważ zna nasze potrzeby i przychodzi nam szybko z pomocą, udowadniając przez swoje czyny, że stale pamięta o swoich dzieciach. Każdy z nas, przyglądając się własnemu życiu i widząc, jak przejawia się w nim Boże miłosierdzie, może odkryć tysiące powodów, aby w sposób bardzo szczególny czuć się dzieckiem Maryi.

Teksty Pisma Świętego, które mówią nam o Matce Bożej, ukazują dokładnie, jak Matka Jezusa krok po kroku towarzyszy swojemu Synowi, włączając się w Jego odkupieńczą misję, radując się i cierpiąc razem z Nim, miłując tych, których miłuje Jezus, zajmując się z matczyną troską tymi wszystkimi, którzy są u Jego boku.

Pomyślmy na przykład o opisie godów w Kanie. Pośród tylu gości, na jednym z tych hałaśliwych, wiejskich wesel, na które przybywają osoby z różnych miejscowości, Maryja zauważa, że brakuje wina. Ona jedna zdaje sobie z tego sprawę, i to natychmiast. Jakże bliskie są nam sceny z życia Chrystusa! Ponieważ wielkość Boga współgra z tym, co powszednie, zwyczajne. Jest rzeczą właściwą dla kobiety i dla czujnej gospodyni zauważyć niedopatrzenie, dbać o te drobne szczegóły, które uprzyjemniają ludzkie życie - i tak właśnie postąpiła Maryja.

Zwróćcie uwagę, że to właśnie św. Jan przedstawia nam scenę z Kany: jest jedynym ewangelistą, który opisał tę cechę matczynej troskliwości. Św. Jan chce nam przypomnieć, że Maryja była obecna na początku publicznego życia Pana. To nam pokazuje, że umiał on zgłębić znaczenie obecności Maryi. Jezus wiedział, komu powierza swoją Matkę: uczniowi, który Ją umiłował, który nauczył się kochać Ją tak jak swą własną matkę i który był w stanie Ją zrozumieć.

Pomyślmy teraz o owych dniach, które nastąpiły po Wniebowstąpieniu, kiedy wyczekiwano Pięćdziesiątnicy. Uczniowie, pełni wiary z powodu tryumfu zmartwychwstałego Chrystusa, wyczekując z utęsknieniem obiecanego Ducha Świętego, chcą czuć się zjednoczeni - i spotykamy ich cum Maria, matre Iesu, z Maryją, Matką Jezusa. Modlitwa uczniów towarzyszy modlitwie Maryi: była to modlitwa zjednoczonej rodziny.

Tym razem informacje o tym przekazuje nam św. Łukasz - ewangelista, który najszerzej opisał dzieciństwo Jezusa. Wydaje się, że chciał nam dać do zrozumienia, że Maryja, która odegrała pierwszoplanową rolę przy Wcieleniu Słowa, w sposób analogiczny była także obecna u początków Kościoła, który jest Ciałem Chrystusa.

Od pierwszych chwil życia Kościoła wszyscy chrześcijanie, którzy szukali miłości Bożej, tej miłości, która się nam objawia i która staje się ciałem w Jezusie Chrystusie, spotykali Maryję i na różne sposoby doświadczali Jej matczynej troski. Najświętszą Maryję Pannę naprawdę można nazwać Matką wszystkich chrześcijan. Św. Augustyn ujął to w jasnych słowach: współpracowała przez swoją miłość, aby w Kościele rodzili się wierni, członki tej Głowy, której rzeczywiście jest Matką według ciała.

Nie dziwi nas więc, że jednym z najstarszych świadectw nabożeństwa do Maryi jest właśnie modlitwa pełna ufności. Mam na myśli napisaną przed wiekami antyfonę, którą powtarzamy również dzisiaj: Pod Twoją obronę uciekamy się, święta Boża Rodzicielko, naszymi prośbami racz nie gardzić w potrzebach naszych, ale od wszelakich złych przygód racz nas zawsze wybawiać, Panno chwalebna i błogosławiona.

W sposób spontaniczny, naturalny rodzi się w nas pragnienie obcowania z Matką Boga, która jest także naszą Matką. Pragnienie obcowania z Nią tak, jak się obcuje z żywą osobą, ponieważ śmierć nie odniosła nad Nią zwycięstwa, lecz jest Ona obecna ciałem i duszą przy Bogu Ojcu, wraz z Synem i Duchem Świętym.

Aby zrozumieć, jaką rolę odgrywa Maryja w życiu chrześcijańskim; aby Ona nas ku sobie pociągnęła; aby z synowską miłością szukać Jej miłego towarzystwa, nie trzeba wielkich i szczegółowych rozważań, chociaż tajemnica Bożego Macierzyństwa zawiera bogactwo treści, którego nigdy wystarczająco nie zgłębimy.

Wiara katolicka umiała rozpoznać w Maryi uprzywilejowany znak miłości Bożej: Bóg już teraz nazywa nas swoimi przyjaciółmi, Jego łaska w nas działa, odradza nas z grzechu, dodaje nam sił, abyśmy - pośród słabości właściwych dla kogoś, kto jeszcze jest prochem i nędzą - mogli w jakiś sposób odzwierciedlić oblicze Chrystusa. Nie jesteśmy tylko rozbitkami, których Pan Bóg obiecał zbawić, lecz to zbawienie już się w nas dokonuje. Nasze obcowanie z Bogiem nie przypomina sytuacji ślepca, który pożąda światła, ale jęczy w udręce ciemności, lecz położenie syna, który wie, że jest kochany przez swego Ojca.

O tej serdeczności, o tej ufności, o tej pewności mówi nam Maryja. Dlatego Jej imię tak trafia nam do serca. Nasze relacje z własną matką mogą nam posłużyć jako wzór i kryterium w obcowaniu z Panią o Słodkim Imieniu - Maryją. Musimy kochać Boga tym samym sercem, którym kochamy naszych rodziców, nasze rodzeństwo, innych członków rodziny, naszych przyjaciół czy przyjaciółki - nie mamy drugiego serca. I tym samym sercem mamy kochać Maryję.

Jak postępuje normalny syn lub córka wobec swojej matki? Na tysiąc sposobów, ale zawsze z serdecznością i ufnością. Z serdecznością, która w każdym przypadku będzie wyrażać się w różnych przejawach, zrodzonych przez samo życie -nie są one nigdy czymś zimnym, ale są to drogie rodzinne zwyczaje, codzienne gesty, których syn potrzebuje w kontaktach ze swoją matką i których też matce brakuje, jeśli syn czasem o nich zapomni: pocałunek lub czuły gest przed wyjściem z domu i po powrocie, drobny prezent, kilka ciepłych słów.

W relacjach z naszą Matką Niebieską również istnieją te normy synowskiej pobożności, w któ-rych normalnie wyraża się nasze zachowanie wobec Niej: wielu chrześcijan przyswoiło sobie starodawny zwyczaj noszenia szkaplerza albo też ma nawyk pozdrawiania - nie potrzeba słów, wystarczy myśl - wizerunków Maryi znajdujących się w każdym chrześcijańskim domu bądź zdobiących ulice tylu miast; odmawiają też tę przepiękną modlitwę, jaką jest różaniec, w czasie której dusza nie nuży się powtarzaniem wciąż tych samych formuł - podobnie jak nie nużą się zakochani, kiedy się kochają - i w której uczymy się przeżywać na nowo centralne momenty życia Pana; mają też w zwyczaju poświęcać Maryi jeden dzień w tygodniu - ten właśnie, w którym się tu gromadzimy, mianowicie sobotę - ofiarując Jej jakiś czuły gest i rozważając w sposób szczególny Jej macierzyństwo.

Istnieje wiele innych nabożeństw maryjnych, których nie trzeba tu i teraz przypominać. Nie ma powodu, by każdy chrześcijanin miał praktykować je wszystkie - wzrost w życiu nadprzyrodzonym to coś zupełnie odmiennego od mnożenia nabożeństw - chociaż muszę przyznać, że nie posiada pełni wiary ten, kto nie praktykuje któregoś z nich, kto w jakiś sposób nie okazuje swej miłości do Maryi.

Ci, którzy uważają nabożeństwa do Najświętszej Maryi Panny za przeżytek, pokazują, że zatracili ich głęboki, chrześcijański sens, że zapomnieli o źródle, z którego one wypływają: o wierze w zbawczą wolę Boga Ojca; o miłości do Boga Syna, który stał się prawdziwym człowiekiem i narodził się z niewiasty; o ufności wobec Ducha Świętego, który uświęca nas swoją łaską. To Bóg dał nam Maryję i nie mamy prawa Jej odrzucać, lecz powinniśmy uciekać się do Niej z synowską miłością i radością.

Rozważmy ten temat uważnie, ponieważ może on nam pomóc w zrozumieniu czegoś bardzo ważnego, jako że misterium Maryi ukazuje nam, że aby zbliżyć się do Boga, trzeba stać się małym. Zaprawdę, powiadam wam - Pan pouczał swoich uczniów - jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego.

Stać się dziećmi: odrzucić pychę, samowystarczalność; przyznać, że my sami nie możemy nic, ponieważ potrzebujemy łaski, mocy naszego Ojca Boga, aby nauczyć się chodzić i aby wytrwać w drodze. Być małym oznacza zawierzyć tak, jak to czynią dzieci, wierzyć tak, jak wierzą dzieci, prosić tak, jak proszą dzieci.

A tego wszystkiego możemy się nauczyć, obcując z Maryją. Nabożeństwo do Maryi to nie słabość czy brak hartu: to pociecha i wesele, które napełniają duszę w takiej mierze, jaką zakłada głębokie i pełne praktykowanie wiary, które sprawia, że wychodzimy poza samych siebie i pokładamy swoją nadzieję w Panu. Pan jest moim pasterzem - mówi jeden z Psalmów - nie brak mi niczego. Pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach. Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć: orzeźwia moją duszę. Wiedzie mnie po właściwych ścieżkach przez wzgląd na swoje imię. Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną.

Skoro Maryja jest Matką, nabożeństwo do Niej uczy nas być dziećmi: kochać prawdziwie, bez miary; być prostymi, bez komplikacji rodzących się z egoizmu, który każe myśleć tylko o sobie; być radosnymi, wiedząc, że nic nie może zniszczyć naszej nadziei. Początkiem drogi prowadzącej do szaleństwa Bożej miłości jest ufna miłość do Najświętszej Maryi Panny. Tak napisałem przed wielu już laty we wstępie do komentarzy do różańca świętego i od tamtej pory wielokrotnie doświadczyłem prawdziwości tych słów. Nie będę tu przytaczać wielu rozważań w celu rozwinięcia tej myśli: zapraszam was raczej, żebyście sami tego doświadczyli, żebyście sami to odkryli, obcując z miłością z Maryją, otwierając przed Nią swoje serca, powierzając Jej swoje radości i swoje smutki, prosząc, żeby wam pomogła poznać i naśladować Jezusa.

Jeśli będziecie szukać Maryi, spotkacie Jezusa. I nauczycie się stopniowo rozumieć, co się kryje w sercu Boga, który się uniża, który rezygnuje z okazania swojej potęgi i majestatu, żeby przyjąć postać sługi. Mówiąc po ludzku, moglibyśmy powiedzieć, że Bóg przekracza miarę, ponieważ nie ogranicza się do tego, co istotne i niezbędne, aby nas zbawić, lecz posuwa się dalej. Jedyną normą lub miarą pozwalającą nam jakoś zrozumieć ten sposób postępowania Boga jest uświadomienie sobie, że nie zna ono miary: dostrzec, że rodzi się z szaleństwa miłości, które prowadzi Go do przyjęcia naszego ciała i wzięcia na siebie ciężaru naszych grzechów.

Jak można zdać sobie z tego sprawę, dostrzec, że Bóg nas miłuje, i nie oszaleć z miłości? Trzeba pozwolić, aby te prawdy naszej wiary przeniknęły stopniowo duszę i przemieniły całe nasze życie. Bóg nas miłuje! Wszechmogący, Wszechmocny, który stworzył niebo i ziemię.

Bóg interesuje się nawet drobnymi sprawami swoich stworzeń: waszymi i moimi. I wzywa każdego z nas po imieniu. Ta pewność, jaką nam daje wiara, sprawia, że spoglądamy na wszystko, co nas otacza, w nowym świetle. I chociaż wszystko pozostaje niezmienione, dostrzegamy, że jest inne, ponieważ wszystko jest wyrazem miłości Boga.

Nasze życie przemienia się w ten sposób w nieustanną modlitwę, pogodę ducha i pokój, które nigdy się nie kończą; w akt dziękczynienia powtarzany godzina za godziną. Wielbi dusza moja Pana - śpiewała Maryja - i raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy. Bo wejrzał na uniżenie Służebnicy swojej. Oto bowiem błogosławić mnie będą odtąd wszystkie pokolenia, gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny. Święte jest Jego imię.

Nasza modlitwa może towarzyszyć tej modlitwie Maryi i naśladować ją. Tak jak Ona poczujemy pragnienie wyśpiewywania, głoszenia wielkich dzieł Bożych, aby cała ludzkość i wszystkie istoty uczestniczyły w naszym szczęściu.

Nie można obcować po synowsku z Maryją i myśleć tylko o sobie i swoich własnych problemach. Nie można obcować z Maryją i zajmować się własnymi egoistycznymi problemami. Maryja prowadzi nas do Jezusa, a Jezus jest primogenitus in multis fratribus, pierworodnym między wielu braćmi. Poznanie Jezusa jest więc uświadomieniem sobie, że nasze życie nie może mieć innego sensu poza oddaniem się na służbę innym. Chrześcijanin nie może zatrzymywać się tylko na osobistych problemach, gdyż powinien żyć, mając na uwadze Kościół powszechny, i myśleć o zbawieniu wszystkich dusz.

W ten sposób nawet te aspekty, które można by uważać za najbardziej prywatne czy wewnętrzne - jak troska o własny postęp duchowy - w rzeczywistości nie są osobiste: bo uświęcenie i apostolstwo stanowią jedno. Powinniśmy więc starać się o wzrastanie w naszym życiu wewnętrznym i rozwój cnót, myśląc o dobru całego Kościoła, jako że nie moglibyśmy czynić dobra i ukazywać Chrystusa, jeśli nie byłoby z naszej strony szczerych wysiłków w praktykowaniu nauki Ewangelii.

Nasze modlitwy, przeniknięte tym duchem, nawet jeśli rozpoczną się od tematów i postanowień z pozoru osobistych, zawsze kończą się rozważaniami na temat służby innym. A jeśli w naszej wędrówce idziemy za rękę z Najświętszą Maryją Panną, to Ona sprawi, że będziemy czuć się braćmi wszystkich ludzi: ponieważ wszyscy jesteśmy dziećmi tego Boga, którego Ona jest Córką, Oblubienicą i Matką.

Problemy naszych bliźnich mają być naszymi problemami. Chrześcijańskie braterstwo powinno być zakorzenione głęboko w naszej duszy, tak żeby żadna osoba nie była nam obojętna. Maryja, Matka Jezusa, która Go wykarmiła, wychowała, towarzyszyła Mu w czasie Jego ziemskiego życia, a teraz przebywa wraz z Nim w niebie, pomoże nam rozpoznać Jezusa, który przechodzi obok nas, który się uobecnia w potrzebach naszych braci, ludzi.

W czasie owej pielgrzymki, o której mówiłem wam na początku, zmierzając do kapliczki w Sonsoles, przechodziliśmy obok pól pszenicy. Zboże błyszczało w słońcu, kołysane wiatrem. Przypomniał mi się wtedy pewien fragment Ewangelii - słowa, które Pan skierował do grupy swoich uczniów: Czyż nie mówicie: "Jeszcze cztery miesiące, a nadejdą żniwa?" Oto powiadam wam: Podnieście oczy i popatrzcie na pola, jak bieleją na żniwo. Pomyślałem raz jeszcze, że Pan chciał wlać w nasze serca to samo pragnienie, ten sam ogień, który wypełniał Jego serce. Zszedłszy nieco z drogi, zerwałem kilka kłosów, żeby służyły mi jako przypomnienie.

Trzeba otworzyć oczy, trzeba umieć patrzeć dookoła i rozpoznawać te wezwania, które kieruje do nas Bóg poprzez tych, którzy nas otaczają. Nie możemy żyć odwróceni plecami do tłumu, zamknięci w swoim małym świecie. Nie tak żył Jezus. Ewangelie mówią nam wielokrotnie o Jego miłosierdziu, o Jego umiejętności współczucia innym w ich cierpieniu i potrzebach: lituje się nad wdową z Nain, płacze z powodu śmierci Łazarza, troszczy się o tłumy, które idą za Nim i nie mają co jeść, lituje się też przede wszystkim nad grzesznikami, którzy idą przez świat, nie znając światła ani prawdy: Gdy Jezus wysiadł, ujrzał wielki tłum. Zlitował się nad nimi, byli bowiem jak owce nie mające pasterza. I zaczął ich nauczać.

Będąc prawdziwymi dziećmi Maryi, rozumiemy tę postawę Pana, tak iż nasze serce się powiększa i napełnia się miłosierdziem. Bolą nas wówczas cierpienia, nędze, błędy, samotność, smutek, ból innych ludzi, naszych braci. Czujemy się przynagleni do pomagania im w ich potrzebach i do mówienia im o Bogu, żeby umieli obcować z Nim po synowsku i mogli poznać matczyną troskę Maryi.

Napełnić świat światłością, być solą i światłem: tak określił Pan misję swoich uczniów. Nieść aż na krańce ziemi dobrą nowinę o miłości Bożej. Temu powinniśmy my, wszyscy chrześcijanie, w taki czy inny sposób poświęcić swoje życie.

Powiem więcej. Powinniśmy odczuwać pragnienie, by nie pozostać sami, powinniśmy zachęcać innych, by przyczynili się do tej Boskiej misji niesienia ludzkim sercom radości i pokoju. O ile sami postąpiliście naprzód, pociągajcie za sobą innych - pisze św. Grzegorz Wielki - pragnijcie mieć towarzyszy na drodze do Pana.

Pamiętajcie jednak, że cum dormirent homines, podczas gdy ludzie spali, przyszedł siewca kąkolu - mówi Pan w pewnej przypowieści. My, ludzie, jesteśmy narażeni na to, że zapadniemy w sen egoizmu, powierzchowności, rozpraszając swoje serce w tysiącu przemijających doświadczeń, unikając zgłębienia prawdziwego sensu rzeczywistości ziemskiej. Zła to rzecz ten sen, który tłamsi godność człowieka i czyni go niewolnikiem smutku!

Jest taka sprawa, która powinna nas boleć szczególnie: to owi chrześcijanie, którzy mogliby dać więcej, a nie decydują się; którzy mogliby oddać się całkowicie, ponosząc wszystkie konsekwencje swojego powołania dzieci Bożych, lecz opierają się i nie chcą być hojni. Powinno nas to boleć, ponieważ łaska wiary nie została nam dana, aby pozostać w ukryciu, lecz aby świecić przed ludźmi, a na dodatek - ponieważ chodzi tu o szczęście doczesne i wieczne tych, którzy tak postępują. Życie chrześcijańskie to wspaniałość Boża, która niesie z sobą obietnicę zadowolenia i spokoju, pod warunkiem jednak, że będziemy umieli docenić dar Boży i być hojni bez miary.

Trzeba więc obudzić tych, którzy mogli zapaść w ten zły sen: przypomnieć im, że życie to nie zabawa, lecz Boży skarb, który dzięki nam ma przynieść owoce. Trzeba również wskazywać drogę tym, którzy mają dobrą wolę i dobre pragnienia, lecz nie wiedzą, jak wprowadzić je w życie. Chrystus nas przynagla. Każdy z was ma być nie tylko apostołem, lecz apostołem apostołów, który pociągnie za sobą innych i pobudzi ich do ukazywania Jezusa.

Ktoś, być może, zada sobie pytanie: jak, w jaki sposób może przekazać tę świadomość ludziom? Odpowiem wam więc: z naturalnością, z prostotą, żyjąc tak, jak żyjecie pośród świata, oddani swojej pracy zawodowej i opiece nad swoją rodziną, podzielając szlachetne dążenia ludzi, respektując należną każdemu wolność.

Prawie trzydzieści lat temu Bóg złożył w moim sercu gorące pragnienie sprawienia, by osoby każdego stanu, każdej kondycji czy zawodu zrozumiały tę naukę: że codzienne życie może być święte i pełne Boga; że Bóg wzywa nas do uświęcania zwykłych zajęć, ponieważ tam również osiąga się doskonałość chrześcijańską. Rozważmy to raz jeszcze, kontemplując życie Maryi.

Nie zapominajmy, że prawie wszystkie dni, jakie Matka Boża spędziła na ziemi, przebiegały w sposób bardzo podobny do dni milionów innych kobiet zajmujących się swoją rodziną, wychowaniem dzieci, wykonywaniem prac domowych. Maryja uświęca to, co najmniejsze, co wielu mylnie uważa za nieznaczące i bez wartości: codzienną pracę, troszczenie się o kochane osoby, rozmowy i odwiedziny krewnych lub przyjaciół. Błogosławiona normalność, która może być wypełniona taką miłością Boga!

To właśnie tłumaczy życie Maryi - Jej miłość. Miłość doprowadzona do końca, do całkowitego zapomnienia o sobie samej, do zadowolenia z bycia tam, gdzie chce Bóg, i do skrupulatnego wypełniania Jego woli. To właśnie sprawia, że nawet najmniejszy Jej gest nigdy nie jest banalny, lecz okazuje się pełen treści. Maryja, nasza Matka, jest dla nas przykładem i drogą. Powinniśmy starać się być tacy jak Ona, w konkretnych okolicznościach, w których Bóg zechciał, abyśmy żyli.

Postępując w ten sposób, będziemy dawać tym, którzy nas otaczają, świadectwo życia prostego i normalnego, z ograniczeniami i wadami właściwymi naszej ludzkiej kondycji, lecz spójnego. A inni, widząc, że jesteśmy tacy jak oni we wszystkich sprawach, poczują się zachęceni do zadania nam pytania: jak wytłumaczyć waszą radość? Skąd czerpiecie siły, aby przezwyciężyć egoizm i wygodnictwo? Kto was uczy okazywania wyrozumiałości, szlachetnego współżycia z innymi, oddania i służby innym?

Wtedy właśnie jest czas, by odkryć przed nimi Boski sekret chrześcijańskiego życia: by powiedzieć im o Bogu, o Chrystusie, o Duchu Świętym, o Maryi. Czas, by spróbować przekazać im, poprzez nasze ubogie słowa, to szaleństwo miłości Boga, którą łaska rozlała w naszych sercach.

Św. Jan zachowuje w swojej Ewangelii wspaniałe zdanie wypowiedziane przez Maryję w scenie, którą rozważaliśmy już wcześniej: na godach w Kanie. Ewangelista opowiada nam, że zwracając się do sług, Maryja rzekła: Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie. O to właśnie chodzi - zaprowadzić dusze, by stanęły przed Jezusem i zapytały Go: Domine, quid me vis facere? - Panie, co chcesz, abym uczynił?

Apostolstwo chrześcijańskie - a mam teraz na myśli apostolstwo zwyczajnego chrześcijanina, mężczyzny i kobiety, którzy żyją podobnie jak inni ludzie - jest wielką katechezą, w której poprzez osobiste obcowanie, poprzez lojalną, autentyczną przyjaźń wzbudza się u innych głód Boga i pomaga się im odkrywać nowe horyzonty: z naturalnością, z prostotą, jak mówiłem, poprzez przykład dobrze praktykowanej wiary, dzięki uprzejmemu słowu, pełnemu jednak mocy Bożej prawdy.

Bądźcie odważni. Możecie liczyć na pomoc Maryi, Regina apostolorum. A Najświętsza Maryja Panna, nie przestając zachowywać się jak Matka, potrafi uświadomić swoim dzieciom ich konkretne obowiązki. Tym, którzy się do Niej przybliżają i kontemplują Jej życie, Maryja zawsze udziela niezmiernej łaski doprowadzenia ich do Krzyża, ukazania im twarzą w twarz przykładu Syna Bożego. A w tej konfrontacji, decydującej dla życia chrześcijańskiego, Maryja wstawia się za nami, aby nasze postępowanie zakończyło się pojednaniem młodszego brata - ciebie i mnie - z Jednorodzonym Synem Ojca.

Wiele nawróceń, wiele decyzji oddania się na służbę Bogu poprzedziło spotkanie z Maryją. Matka Boża wzmagała pragnienia poszukiwania, ożywiała po matczynemu dążenia duszy, pobudzała chęć przemiany, nowego życia. W ten sposób zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie przemieniło się w rzeczywistość pełnego miłości oddania, w chrześcijańskie powołanie, które oświeca od tamtej pory całe nasze osobiste życie.

Ten czas rozmowy z Panem, w którym rozważaliśmy nabożeństwo i miłość do Jego i naszej Matki, może ożywić naszą wiarę. Rozpoczyna się miesiąc maj. Pan chce, abyśmy nie zmarnowali tej okazji do wzrostu w Miłości poprzez obcowanie z Jego Matką. Obyśmy każdego dnia umieli okazywać Jej te synowskie gesty - drobne rzeczy, delikatne przejawy troski - które stają się wielką rzeczywistością świętości osobistej i apostolstwa, to znaczy nieustannego wysiłku przyczyniania się do zbawienia, które Chrystus przyszedł dać światu.

Sancta Maria, spes nostra, ancilla Domini, sedes sapientiae, ora pro nobis! Święta Maryjo, nadziejo nasza, służebnico Pańska, stolico Mądrości, módl się za nami!

Ten rozdział w innym języku