W uroczystość Objawienia Pańskiego

Podziwiałem niedawno marmurowy relief przedstawiający scenę adoracji Dzieciątka Jezus przez Mędrców. Wokół tego reliefu umieszczone były inne, ukazujące czterech aniołów, z których każdy trzymał jeden symbol: koronę, jabłko uwieńczone krzyżem, miecz, berło. W ten obrazowy sposób, posługując się zrozumiałymi znakami, przedstawiono wydarzenie, które dziś wspominamy: kilku uczonych ludzi - tradycja mówi, że byli królami - upada na kolana przed Dzieciątkiem, zapytawszy się wcześniej w Jerozolimie: Gdzie jest nowo narodzony król żydowski?.

Ja również, przynaglony tym pytaniem, kontempluję teraz Jezusa leżącego w żłobie, w miejscu, które jest odpowiednie tylko dla zwierząt. "Gdzież jest, Panie, Twoja królewskość: korona, miecz, berło?" Należą Mu się, a On ich nie chce. Króluje, owinięty w pieluszki. Jest Królem bezbronnym, który jawi się nam jako słaby: jest małym dzieckiem. Jakże nie wspomnieć owych słów Apostoła: ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi?

Nasz Pan się wcielił, aby ukazać nam wolę Ojca. I oto już od kołyski naucza nas. Jezus nas szuka - poprzez powołanie, które jest powołaniem do świętości - byśmy razem z Nim dopełnili Odkupienia. Rozważcie Jego pierwszą naukę: mamy być współodkupicielami, nie dążąc do pokonania swoich bliźnich, lecz siebie samych. Tak jak Chrystus, musimy się uniżyć, poczuć się sługami innych, aby zaprowadzić ich do Boga.

Gdzie jest Król? Czy nie jest tak, że Jezus pragnie przede wszystkim królować w sercu, w twoim sercu? Dlatego staje się Dzieckiem, bo któż nie kocha maleńkiego dziecka? Gdzie jest Król? Gdzie jest Chrystus, którego Duch Święty stara się ukształtować w naszych duszach? Nie może być w pysze, która oddziela nas od Boga; nie może być w braku miłości, która nas izoluje od innych. Tam nie może być Chrystus; tam człowiek zostaje sam.

U stóp Dzieciątka Jezus, w dniu Objawienia Pańskiego, wobec Króla pozbawionego zewnętrznych oznak swojej królewskości, możecie powiedzieć: "Panie, usuń z mojego życia pychę; przełam moją miłość własną, tę chęć afirmacji siebie i dominowania nad innymi. Spraw, by fundamentem mojej osobowości było utożsamienie się z Tobą".

Cel nie jest łatwy: utożsamienie z Chrystusem. Ale nie jest też trudny, jeśli żyjemy tak, jak nas nauczył Pan: jeśli codziennie uciekamy się do Jego Słowa; jeśli nasze życie przeniknięte jest rzeczywistością sakramentalną - Eucharystią - którą On nam zostawił jako pokarm, ponieważ droga chrześcijanina jest drogą możliwą do przejścia, jak przypomina pewna stara pieśń z mojej ziemi. Bóg powołał nas w sposób jasny i niewątpliwy. Tak jak trzej Królowie odkryliśmy gwiazdę, światło i kierunek na niebie duszy.

Ujrzeliśmy bowiem Jego gwiazdę na Wschodzie i przybyliśmy oddać Mu pokłon. To jest właśnie nasze doświadczenie. My również zauważyliśmy, że w naszej duszy zapala się stopniowo nowy blask: pragnienie bycia w pełni chrześcijaninem, naglące pragnienie - jeśli mogę to tak nazwać - potraktowania Boga serio. Gdyby każdy z was zaczął teraz opowiadać na głos o wewnętrznym procesie swojego nadprzyrodzonego powołania, pozostali oceniliby, że to wszystko było sprawą Boga. Dziękujmy Bogu Ojcu, Bogu Synowi, Bogu Duchowi Świętemu i Najświętszej Maryi Pannie, przez którą otrzymujemy wszystkie błogosławieństwa z nieba, za ten dar będący - obok wiary - największym, jakiego Pan może udzielić stworzeniu: za zdecydowane pragnienie osiągnięcia pełni miłości, w przekonaniu, że świętość pośród obowiązków zawodowych i społecznych jest nie tylko możliwa, ale również konieczna.

Rozważcie, z jaką delikatnością zaprasza nas Pan. Używa słów ludzkich, jak zakochany: wezwalem cie po imieniu; tys moim!… Bóg, który jest samym pięknem, samą wspaniałością, samą mądrością, oznajmia nam, że należymy do Niego; że zostaliśmy wybrani jako przedmiot Jego nieskończonej miłości. Potrzeba mocnego życia wiary, żeby nie zatracić tej wspaniałości, którą Opatrzność Boża składa w nasze ręce. Wiary takiej, jak wiara Mędrców: przekonania, że ani pustynia, ani burze, ani spokój oaz nie przeszkodzą nam w dotarciu do wiecznego Betlejem: ostatecznego życia z Bogiem.

Droga wiary jest drogą poświęcenia. Powołanie chrześcijańskie nie wyrywa nas z naszego miejsca, wymaga jednak, żebyśmy porzucili to wszystko, co sprzeciwia się woli Boga. Światło, które się zapala, jest zaledwie początkiem; powinniśmy za nim iść, jeśli pragniemy, aby ta jasność stała się gwiazdą, a potem słońcem. Podczas gdy Mędrcy przebywali w Persji - pisze św. Jan Chryzostom - widzieli tylko gwiazdę; kiedy jednak opuścili swoją ojczyznę, ujrzeli samo słońce sprawiedliwości. Można powiedzieć, że nie mogliby dłużej widzieć owej gwiazdy, gdyby zostali w swoim kraju. Pospieszmy się zatem i my; i chociażby wszyscy nam w tym przeszkadzali, biegnijmy do domu tego Dzieciątka.

"Ujrzeliśmy bowiem Jego gwiazdę na Wschodzie i przybyliśmy oddać Mu pokłon". Skoro to usłyszał król Herod, przeraził się, a z nim cała Jerozolima. Jeszcze dziś powtarza się ta scena. Nie brakuje osób, które - zakłopotane - dziwią się, a nawet gorszą, z powodu wielkości Boga oraz poważnych - z ludzkiego punktu widzenia - i głęboko chrześcijańskich decyzji innych, by żyć w sposób spójny z własną wiarą. Można by powiedzieć, że nie pojmują, iż może istnieć inna rzeczywistość niż ta, która mieści się w ich ograniczonych, ziemskich horyzontach. Na widok hojności, jaką dostrzegają w postępowaniu tych, którzy usłyszeli wezwanie Pana, uśmiechają się z pogardą, przerażają się lub - w przypadkach, które wydają się naprawdę patologiczne - skupiają cały swój wysiłek na udaremnieniu świętego postanowienia, które ktoś powziął w swoim sumieniu w sposób całkowicie wolny.

Byłem czasami świadkiem czegoś, co można by nazwać powszechną mobilizacją przeciwko tym, którzy zdecydowali się oddać całe swoje życie na służbę Bogu i ludziom. Istnieją tacy, którzy są przekonani, że Bóg nie może nikogo wybrać, nie prosząc ich o pozwolenie; sądzą, że człowiek nie jest w stanie posiadać całkowitej wolności odpowiedzenia Miłości "tak" albo odrzucenia jej. Dla rozumujących w ten sposób nadprzyrodzone życie każdej duszy jest czymś drugorzędnym; myślą oni, że zasługuje ono na to, by poświęcić mu uwagę, ale dopiero wtedy, gdy zaspokojone zostaną ciasne zachcianki ludzkiego wygodnictwa i egoizmu. Gdyby tak było, cóż pozostałoby z chrześcijaństwa? Czy pełne miłości, a zarazem wymagające słowa Jezusa są tylko po to, aby je usłyszeć; czy też po to, aby je usłyszeć i wprowadzić w czyn? On sam powiedział: Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski.

Nasz Pan zwraca się do wszystkich ludzi, aby wyszli Mu na spotkanie, aby byli święci. Nie wzywa tylko Mędrców, którzy byli uczeni i potężni; wcześniej posłał do pasterzy z Betlejem już nie gwiazdę, lecz jednego ze swych aniołów. Ale ubodzy czy bogaci, uczeni czy mniej uczeni powinni wzmagać w swoich duszach pokorną gotowość, która pozwala słuchać głosu Boga.

Rozważcie przypadek Heroda: był możnym tego świata i miał możliwość skorzystania z pomocy uczonych, zebrał więc wszystkich arcykapłanów i uczonych ludu i wypytywał ich, gdzie ma się narodzić Mesjasz. Jego potęga i wiedza nie prowadzą go do uznania Boga. Dla jego zatwardziałego serca potęga i wiedza są narzędziami zła: daremnego pragnienia zniszczenia Boga, pogardy dla życia grupy niewinnych dzieci.

Czytajmy dalej świętą Ewangelię: Ci mu odpowiedzieli: "W Betlejem judzkim, bo tak napisał Prorok: A ty, Betlejem, ziemio Judy, nie jesteś zgoła najlichsze spośród głównych miast Judy, albowiem z ciebie wyjdzie władca, który będzie pasterzem ludu mego, Izraela". Nie możemy przeoczyć tych szczegółów Bożego miłosierdzia: ten, który miał odkupić świat, rodzi się w małej, nieznanej wiosce. A to dlatego, że Bóg nie ma względu na osoby, jak nam to często powtarza Pismo Święte. Kiedy zaprasza jakąś duszę do życia w pełni spójnego z wiarą, nie zwraca uwagi na zasługi bogactwa ani na szlachetność rodziny, ani na wysoki stopień wiedzy. Powołanie uprzedza wszystkie zasługi, idzie przed nimi: A oto gwiazda, którą widzieli na Wschodzie, szła przed nimi, aż przyszła i zatrzymała się nad miejscem, gdzie było Dziecię.

Powołanie jest pierwsze: Bóg miłuje nas, zanim jeszcze nauczymy się do Niego zwracać i daje nam miłość, dzięki której możemy Mu się odwzajemnić. Ojcowska dobroć Boga wychodzi nam na spotkanie. Nasz Pan nie tylko jest sprawiedliwy, ale o wiele więcej: jest miłosierny. Nie oczekuje, że do Niego przyjdziemy; wychodzi nam naprzeciw z wyraźnymi oznakami ojcowskiej czułości.

Jeśli powołanie jest pierwsze, jeśli gwiazda świeci wcześniej, żeby kierować nas na naszej drodze miłości Bożej, to nie ma sensu poddawać się zwątpieniu, kiedy czasem jej nie widzimy. W pewnych momentach naszego życia wewnętrznego, prawie zawsze z naszej winy, zdarza się to, co wydarzyło się w czasie podróży Mędrców: gwiazda znika. Znamy już Boży blask naszego powołania, jesteśmy przekonani o jego ostatecznym charakterze, jednak może kurz, który wznosimy podczas drogi - nasze nędze - tworzy gęstą chmurę, która nie przepuszcza światła.

Co wtedy robić? Pójść w ślady tamtych świętych mężów - i pytać! Herod posłużył się wiedzą, żeby postąpić w sposób niesprawiedliwy. Mędrcy posługują się nią, by czynić dobro. My, chrześcijanie, nie potrzebujemy jednak pytać ani Heroda, ani mądrych tego świata. Chrystus dał swemu Kościołowi pewność nauki, strumień łaski płynącej z sakramentów. Rozporządził też, aby były osoby, które będą kierować, prowadzić i ciągle przypominać o drodze. Dysponujemy nieskończonym skarbem wiedzy: Słowem Bożym strzeżonym przez Kościół; łaską Chrystusa, która udzielana jest w sakramentach; świadectwem i przykładem tych, którzy żyjąc w sposób prawy obok nas, swoim życiem umieli wyznaczyć drogę wierności Bogu.

Pozwólcie, że wam coś poradzę: jeśli kiedykolwiek utracicie jasność światła, zwróćcie się o pomoc do dobrego pasterza. Kto jest tym dobrym pasterzem? Ten, kto wchodzi przez bramę wierności doktrynie Kościoła; kto nie zachowuje się jak najemnik, który widząc nadchodzącego wilka, opuszcza owce i ucieka, a wilk je porywa i rozprasza. Zauważcie, że Słowo Boże nie jest próżne, a sposób wyrażania się Chrystusa - widzicie, z jaką czułością mówi o pasterzach i o owcach, o owczarni i o stadzie? - jest praktycznym ukazaniem potrzeby dobrego przewodnika dla naszych dusz.

Gdyby nie było złych pasterzy - pisze św. Augustyn - On nie uściślałby tego, mówiąc o dobrym. Kto jest najemnikiem? Ten, który widząc wilka, ucieka; ten, który szuka swojej chwały, a nie chwały Chrystusa; ten, który nie ma odwagi z wolnością ducha ganić grzeszników. Wilk chwyta owcę za szyję, diabeł prowadzi wiernego do cudzołóstwa. A ty milczysz, nie ganisz. Ty jesteś najemnikiem. Widziałeś, że nadchodzi wilk i uciekłeś. Być może, on mi powie: nie, jestem tutaj, nie uciekłem. Ale ja odpowiem: uciekłeś, ponieważ milczałeś, a milczałeś, ponieważ się bałeś.

Świętość Oblubienicy Chrystusa przejawiała się zawsze - podobnie jak przejawia się dziś - w obfitości dobrych pasterzy. Jednakże wiara chrześcijańska, która naucza, byśmy byli prości, nie skłania nas do bycia naiwnymi. Są tacy najemnicy, którzy milczą, ale są też i tacy, którzy mówią słowa niepochodzące od Chrystusa. Dlatego jeśli Pan dopuści, że ogarnie nas ciemność, choćby w rzeczach drobnych; jeśli poczujemy, że nasza wiara nie jest mocna - zwróćmy się do dobrego pasterza, do tego, który wykorzystując swoje prawo, wchodzi przez bramę; który oddając swoje życie za innych, chce być w swoim słowie i postępowaniu duszą zakochaną. Może również jest grzesznikiem, ale grzesznikiem ufającym zawsze w przebaczenie i miłosierdzie Chrystusa.

Jeśli sumienie wyrzuca wam jakiś grzech - nawet gdy nie wydaje się on wam ciężki - jeśli macie wątpliwości, przystąpcie do Sakramentu Pokuty. Idźcie do kapłana, który się wami opiekuje, który potrafi wymagać od was mocnej wiary, delikatności duszy i prawdziwego chrześcijańskiego męstwa. W Kościele istnieje całkowita wolność, jeśli chodzi o wybór spowiednika, byle tylko miał odpowiednie pozwolenia. Jednakże chrześcijanin postępujący szczerze, zwróci się - z własnej woli! - do tego, którego zna jako dobrego pasterza, który może mu pomóc podnieść wzrok, żeby znowu zobaczyć w górze gwiazdę Pana.

Videntes autem stellam gavisi sunt gaudio magno valde- mówi łaciński tekst, stosując zadziwiające powtórzenie: gdy znowu ujrzeli gwiazdę, rozradowali się bardzo wielką radością. Dlaczego tyle radości? Ponieważ ci, którzy nigdy nie zwątpili, otrzymują od Pana dowód na to, że gwiazda nie znikła: przestali dostrzegać ją swoimi zmysłami, ale zawsze widzieli ją w duszy. Takie jest powołanie chrześcijanina: jeśli nie traci się wiary, jeśli podtrzymuje się nadzieję w Chrystusie, który będzie z nami aż do skończenia świata, gwiazda pojawia się na nowo. A kiedy doświadczamy raz jeszcze rzeczywistości powołania, pojawia się większa radość, która wzmaga w nas wiarę, nadzieję i miłość.

Weszli do domu i zobaczyli Dziecię z Matką Jego, Maryją; upadli na twarz i oddali Mu pokłon. My też klękamy przed Jezusem, Bogiem ukrytym w człowieczeństwie. Powtarzamy Mu, że nie chcemy odrzucić Jego Boskiego wezwania; że nigdy się od Niego nie oddalimy; że usuniemy z naszej drogi wszystko, co mogłoby być przeszkodą dla naszej wierności; że szczerze pragniemy być ulegli wobec Jego natchnień. Ty w swojej duszy i ja również - ponieważ modlę się w swoim wnętrzu, wołając w milczeniu z głębi duszy - mówimy Dzieciątku, że pragniemy pełnić swoją służbę tak dobrze jak słudzy z przypowieści, aby i nam mógł powiedzieć: Dobrze, sługo dobry i wierny.

I otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu dary: złoto, kadzidło i mirrę. Zatrzymajmy się na chwilę, żeby zrozumieć ten fragment Ewangelii świętej. Jak to możliwe, żebyśmy my, którzy jesteśmy niczym i nic nie znaczymy, ofiarowali coś Bogu? Pismo Święte mówi: Kazde dobro […] i wszelki dar doskonały zstępują z góry. Człowiek nie potrafi nawet odkryć w pełni głębokości i piękna Bożych darów. O, gdybyś znała dar Boży - odpowiada Jezus Samarytance. Jezus Chrystus nauczył nas pokładać całą nadzieję w Ojcu, szukać najpierw Królestwa Bożego i jego sprawiedliwości, ponieważ wszystko inne zostanie nam przydane, a On dobrze wie, czego nam potrzeba.

W ekonomii zbawienia nasz Ojciec troszczy się o każdą duszę z pełną miłości delikatnością. Każdy otrzymuje własny dar od Boga: jeden taki, a drugi taki. Daremne byłoby więc zabieganie o to, by ofiarować Panu coś, czego by potrzebował. W naszej sytuacji dłużników, którzy nie mają z czego oddać, nasze dary byłyby podobne do darów Starego Przymierza, których Bóg już nie przyjmuje: ofiar, darów, całopaleń i ofiar za grzech nie chciałeś i nie podobały się Tobie, choć składa się je na podstawie Prawa.

Pan jednak wie, że dawanie jest rzeczą właściwą zakochanym i On sam wskazuje nam, czego od nas pragnie. Nie mają dla Niego znaczenia ani bogactwa, ani owoce, ani zwierzęta żyjące na ziemi, w morzu czy w powietrzu, ponieważ wszystko to należy do Niego. Chce tego, co wewnętrzne, duchowe, a co powinniśmy Mu oddać z wolnością: Synu, daj mi swe serce. Widzicie? Nie zadowala się częścią: chce wszystkiego. Nie zabiega o nasze rzeczy - powtarzam - chce nas samych. Tutaj, tylko tutaj, mają swój początek wszystkie dary, które możemy ofiarować Bogu.

Dajmy Mu więc złoto, czyste złoto ducha - oderwania od pieniędzy i dóbr materialnych. Nie zapominajmy, że są to rzeczy dobre, pochodzące od Boga. Jednakże Pan rozporządził, byśmy ich używali, nie pozwalając, aby przywiązało się do nich nasze serce, używając ich z pożytkiem dla ludzkości.

Dobra ziemskie nie są złe. Stają się złe, kiedy człowiek czyni z nich bożki i przed tymi bożkami się korzy; uszlachetniają się, kiedy przemieniamy je w narzędzia czynienia dobra w chrześcijańskim działaniu dla sprawiedliwości i miłości. Nie możemy zabiegać o dobra materialne jak ktoś, kto poszukuje skarbu. Nasz skarb jest tu, złożony w żłobie - to Chrystus. I w Nim mają skupiać się wszystkie nasze miłości, bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje.

Ofiarujemy kadzidło: wznoszące się do Pana pragnienia prowadzenia szlachetnego życia, które rozsiewałoby bonus odor Christi, miłą wonność Chrystusa. Wypełnić nasze słowa i czyny owym bonus odor oznacza szerzyć zrozumienie, przyjaźń. Niech nasze życie towarzyszy życiu innych ludzi, żeby nikt nie był ani nie czuł się sam. Nasza miłość ma być również serdecznością, ludzkim ciepłem.

Tego naucza nas Jezus Chrystus. Ludzkość od wieków oczekiwała przyjścia Zbawiciela, prorocy przepowiedzieli Go na tysiąc sposobów. Nawet w najdalszych zakątkach świata - chociażby z powodu grzechu i ignorancji utracona została znaczna część Bożego Objawienia się ludziom - zachowano tęsknotę za Bogiem i gorące pragnienie bycia odkupionymi.

Nadchodzi pełnia czasu i dla spełnienia tej misji nie pojawia się jakiś geniusz filozoficzny, taki jak Platon czy Sokrates; nie pojawia się też na ziemi jakiś potężny zdobywca, taki jak Aleksander. W Betlejem rodzi się Dziecię. Jest Odkupicielem świata, ale zanim zacznie mówić, miłuje czynem. Nie przynosi ze sobą żadnej magicznej formuły, bo wie, że zbawienie, które ofiaruje, powinno przejść przez serce człowieka. Jego pierwsze czyny - to śmiech, dziecięcy płacz, bezbronny sen wcielonego Boga: żeby nas rozkochać, żebyśmy umieli wziąć Go w ramiona.

Raz jeszcze zdajemy sobie sprawę z tego, że to jest właśnie chrześcijaństwo. Jeśli chrześcijanin nie miłuje czynem, przegrywa jako chrześcijanin, czyli przegrywa również jako osoba. Nie możesz myśleć o innych tak, jakby byli tylko liczbami albo stopniami, po których ty możesz piąć się w górę, albo tłumem, który można porywać lub upokarzać, któremu można schlebiać lub nim pogardzać, zależnie od okoliczności. Myśl o innych - przede wszystkim o tych, którzy są obok ciebie - jako o dzieciach Bożych, którymi są, z całą godnością tego cudownego tytułu.

Powinniśmy postępować jak dzieci Boże wobec dzieci Bożych: nasza miłość ma być miłością ofiarną, codzienną, złożoną z tysiąca drobnych gestów zrozumienia, cichego poświęcenia, oddania, którego nie widać. To właśnie jest ów bonus odor Christi, sprawiający, że ci, którzy żyli wśród naszych pierwszych braci w wierze, mówili: patrzcie, jak oni się kochają!.

Nie chodzi tu o jakiś odległy ideał. Chrześcijanin to nie jest jakiś Tartaren z Taraskonu, który z uporem poluje na lwy tam, gdzie ich nie można spotkać - w korytarzach swojego domu. Chcę zawsze mówić o codziennym, konkretnym życiu: o uświęceniu pracy, o relacjach rodzinnych, o przyjaźni. Jeśli tu nie będziemy chrześcijanami, to gdzie nimi będziemy? Miła woń kadzidła jest wynikiem działania rozżarzonego węgla, który w sposób niepozorny spala mnóstwo ziarenek. Bonus odor Christi dostrzegany jest wśród ludzi nie dzięki krótkotrwałemu płomieniowi krótkotrwałego ognia, lecz dzięki skuteczności żaru cnót: sprawiedliwości, lojalności, wierności, wyrozumiałości, hojności, radości.

Wraz z Mędrcami ofiarujemy też mirrę - poświęcenie, którego nie powinno zabraknąć w życiu chrześcijańskim. Mirra przywodzi nam na myśl Mękę Chrystusa - na Krzyżu podają Mu do picia mirrę zmieszaną z winem, mirrą też namaścili Jego ciało przed złożeniem do grobu. Nie sądźcie jednak, że rozważanie o potrzebie poświęcenia i umartwienia oznacza wprowadzanie odcienia smutku do tego radosnego święta, które dziś obchodzimy.

Umartwienie - to nie pesymizm ani zgorzkniałość. Umartwienie nie jest nic warte bez miłości: dlatego powinniśmy szukać umartwień, które pozwolą nam być panami siebie, a jednocześnie panami rzeczy ziemskich, bez umartwiania tych, którzy z nami żyją. Chrześcijanin nie może być dla innych ani okrutnym sędzią, ani skąpcem. Jest on człowiekiem, który umie miłować czynem i który dowodzi swojej miłości w probierzu cierpienia.

Muszę jednak powiedzieć raz jeszcze, że to umartwienie nie będzie zazwyczaj polegać na wielkich wyrzeczeniach, które zresztą nie są częste. Będzie się składać z małych zwycięstw: uśmiechanie się do osób, które nam przeszkadzają, sprzeciwianie się zachciankom ciała w rzeczach zbednych, przyzwyczajenie sie do sluchania innych, wykorzystanie z pozytkiem czasu danego nam przez Boga… I tyle innych drobiazgów, z pozoru bez znaczenia - przeciwności, trudności, przykrości - które pojawiają się w ciągu każdego dnia, chociaż ich nie szukamy.

Kończę, powtarzając słowa z dzisiejszej Ewangelii: weszli do domu i zobaczyli Dziecię z Matką Jego, Maryją. Najświętsza Maryja Panna nie odłącza się od swego Syna. Mędrcy nie zostają przyjęci przez króla wywyższonego na tronie, lecz przez Dzieciątko spoczywające w ramionach Matki. Prośmy Matkę Bożą, która jest naszą Matką, aby przygotowała nam drogę prowadzącą do pełnej miłości: Cor Mariae dulcissimum, iter para tutum! Jej słodkie Serce zna najpewniejszą drogę do spotkania z Chrystusem.

Trzej Królowie mieli gwiazdę, my mamy Maryję, Stella maris, Stella orientis. Mówimy Jej dziś: "Święta Maryjo, Gwiazdo morza, Gwiazdo zaranna, wspomagaj swoje dzieci". Nasza gorliwość o dusze nie powinna znać granic, ponieważ nikt nie jest wyłączony z miłości Chrystusa. Mędrcy byli pierwocinami spośród pogan, jednak po dokonaniu Odkupienia nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety - nie istnieje żadna dyskryminacja - wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie.

My, chrześcijanie, nie możemy nikogo wykluczać ani segregować czy klasyfikować dusz. Wielu przyjdzie ze Wschodu i Zachodu - w sercu Chrystusa mieszczą się wszyscy. Jego ręce - podziwiamy Go znowu w żłóbku - są rękami Dziecka: są to jednak te same ręce, które rozciągnie na Krzyżu, przyciągając wszystkich ludzi.

I ostatnia myśl, którą poświęcę mężowi sprawiedliwemu, naszemu Ojcu i Panu, św. Józefowi, który w scenie Objawienia Pańskiego przeszedł jak zwykle niezauważony. Wyobrażam go sobie pogrążonego w kontemplacji, chroniącego z miłością Bożego Syna, który stawszy się człowiekiem, został powierzony jego ojcowskiej pieczy. Z cudowną delikatnością człowieka, który nie żyje dla siebie samego, Święty Patriarcha oddaje się hojnie służbie zarówno cichej, jak i skutecznej.

Mówiliśmy dziś o życiu modlitewnym i o zapale apostolskim. Czyż istnieje lepszy nauczyciel niż św. Józef? Jeśli chcecie rady, którą powtarzam nieustannie od wielu lat, ite ad Joseph, idźcie do Józefa: on nauczy was konkretnych dróg oraz ludzkich i Boskich sposobów zbliżania się do Jezusa. I szybko ośmielicie się, podobnie jak on, nosić w ramionach, całować, ubierać i strzec to Boże Dziecię, które się nam narodziło. Mędrcy w hołdzie uwielbienia ofiarowali Jezusowi złoto, kadzidło i mirrę. Józef ofiarował Mu całe swoje młode, zakochane serce.

Ten rozdział w innym języku