Skarb czasu

Kiedy zwracam się do was podczas naszej wspólnej rozmowy z Bogiem, Naszym Panem, po prostu wypowiadam głośno swoją osobistą modlitwę — o czym często i chętnie przypominam wam, gdyż sądzę, że również i wy winniście się starać, żeby ten czas przemienić w wewnętrzną modlitwę. Nawet w takich sytuacjach jak teraz, kiedy mamy poruszyć temat, który u pozoru nie wydaje się dość odpowiedni do tego miłosnego dialogu, jakim jest nasza rozmowa z Panem. Tylko z pozoru, ponieważ właściwie wszystko, co dzieje się w nas i wokół nas, może i powinno być tematem naszego rozmyślania.

Dzisiaj chciałbym mówić o czasie o tym czasie, który przemija. Nie chcę zatrzymywać się nad znanym powiedzeniem, że jeden rok więcej oznacza jeden rok mniej… Nie pytajmy też, co ludzie zwykli myśleć o przemijaniu czasu, gdyż prawdopodobnie usłyszelibyśmy odpowiedź w stylu: i nasze młode lata popłyną szybko w dal, a w sercu pozostanie tęsknota, smutek, żal… Jakkolwiek nie wykluczam, że usłyszelibyście inne refleksje, świadczące o większej wrażliwości na rzeczy nadprzyrodzone.

Nie zamierzam też poddawać się melancholijnym rozmyślaniom o krótkotrwałości życia. Krótkość ziemskiego pielgrzymowania winna nas, chrześcijan, mobilizować do lepszego wykorzystania czasu, a w żadnym razie nie powinno skłaniać nas do lęku przed naszym Panem, a tym bardziej nie do spoglądania na śmierć jak na straszliwy koniec. Dzięki bowiem łasce i miłosierdziu Bożemu możemy powiedzieć — jak to już często mniej lub bardziej poetycko powiedziano — że każdy rok, który się kończy, przybliża nas do nieba, naszej ostatecznej Ojczyzny. Kiedy o tym myślę, bardzo dobrze rozumiem napomnienie świętego Pawła z listu do Koryntian: tempus breve est! Jakże krótko trwa nasza droga na ziemi! Dla prawdziwego chrześcijanina słowa te stanowią wyrzut, że tak często brak mu wielkoduszności, ale są też ustawicznym wezwaniem do wierności.

Tak, rzeczywiście krótki jest czas, w którym możemy kochać, dawać siebie, pokutować. Dlatego byłoby rzeczą niewłaściwą, gdybyśmy ten czas marnotrawili i tak wielki skarb nieodpowiedzialnie wrzucali w błoto. Nie możemy zmarnować tego momentu historii świata, który Bóg powierza każdemu z nas.

Otwórzmy Ewangelię według świętego Mateusza, rozdział dwudziesty piąty: Wtedy podobne będzie królestwo niebieskie do dziesięciu panien, które wzięły swoje lampy i wyszły na spotkanie pana młodego. Pięć z nich było nierozsądnych, a pięćroztropnych. Ewangelista opowiada, że roztropne wykorzystały czas i przezornie zaopatrzyły się w niezbędną oliwę i trwały w gotowości na wezwanie: Już czas! Pan młody idzie, wyjdźcie mu na spotkanie!. A gdy On nadszedł zapaliły swoje lampy i radośnie wyszły, by go przyjąć.

Nadejdzie ów dzień, który będzie naszym dniem ostatnim. Nie lękamy się go. Ufając mocno w łaskę Bożą, jesteśmy gotowi w każdej chwili wyjść na spotkanie z Panem, niosąc zapalone lampy, z gotowością oddania się, odwagą i miłością, okazywaną w najdrobniejszych rzeczach. Oczekuje nas przecież wielkie święto w Niebie. To my, najdrożsi bracia, uczestniczymy w zaślubinach Słowa. My, którzy w Kościele mamy wiarę i karmimy się Pismem świętym, radujemy się zjednoczeniem Kościoła z Bogiem. Proszę was, zastanówcie się, czy przybyliście na to wesele w szacie godowej: zbadajcie uważnie swoje myśli i zamiary. Zapewniam was — i zapewniam samego siebie — że ta suknia godowa będzie utkana z miłości do Boga, przejawiającą się w najmniejszych nawet sprawach. Jest bowiem rzeczą zakochanych zwracać uwagę na najdrobniejsze szczegóły, na gesty pozornie bez znaczenia.

Idźmy jednak dalej za tokiem przypowieści. Co czynią panny nieroztropne? Usłyszawszy wezwanie, zaczynają przygotowania do przyjęcia oblubieńca: idą kupić oliwę. Ale zdecydowały się za późno i kiedy jeszcze były w drodze, nadszedł pan młody. Te, które były gotowe, weszły z nim na ucztę weselną, i drzwi zamknięto. W końcu nadchodzą i pozostałe panny, prosząc: Panie, panie, otwórz nam!. Nie można powiedzieć, że były bezczynne: próbowały coś zdziałać… Ale jednak słyszą głos, który odpowiada im twardo: nie znam was. Nie potrafiły, albo nie chciały przygotować się z należytą starannością i zapomniały o rozsądnej zapobiegliwości, o zakupieniu oliwy w swoim czasie. Brakło im wielkoduszności, by spełnić tak niewiele. Miały wiele czasu do dyspozycji, ale go zmarnowały.

Pomyślmy odważnie o naszym życiu. Dlaczego nie znajdujemy czasami tych paru minut, by z miłością dokończyć tę pracę, która nas dotyczy i jest środkiem naszego uświęcenia? Dlaczego zaniebujemy obowiązki rodzinne? Dlaczego tak się nam śpieszy podczas modlitwy czy Mszy świętej? Dlaczego brak nam cierpliwości i spokoju, kiedy idzie o wypełnianie obowiązków naszego stanu, a nie okazujemy żadnego pośpiechu przy zaspokajaniu osobistych zachcianek? Może mi odpowiecie, że są to drobiazgi. Tak, to prawda, ale te drobiazgi są tą oliwą, naszą oliwą, która podtrzymuje płomień i każe świecić lampie.

Królestwo niebieskie podobne jest do gospodarza, który wyszedł wczesnym rankiem, aby nająć robotników do swej winnicy. Znacie tę przypowieść: człowiek ów powraca parokrotnie na rynek, szukając robotników, jednych najął o świcie, innych dopiero z nastaniem wieczora.

Wszyscy otrzymują po denarze: płacę, którą ci obiecałem, to znaczy mój obraz i podobieństwo. W denarze wyryty jest obraz Króla. Takie właśnie jest miłosierdzie Boże, które wzywa każdego, odpowiednio do jego uwarunkowań osobistych, ponieważ pragnie, aby wszyscy ludzie zostali zbawieni. Urodziliśmy się jako chrześcijanie, zostaliśmy wychowani w wierze, otrzymaliśmy bardzo wyraźne wybraństwo Boże. Taka jest rzeczywistość. A zatem, jeśli zostaliście zaproszeni, by pójść do winnicy, choćby nawet w ostatnią godzinę, czy możecie nadal pozostać na rynku wysiadując na słońcu jak owi robotnicy, którzy nie mieli nic do roboty?

Nigdy nie powinno nam zbywać czasu, ani sekundy. Nie przesadzam. Jest tak wiele pracy. Świat jest wielki i są miliony dusz, do których jeszcze nie dotarła w pełni nauka Chrystusa. Zwracam się do każdego z was. Jeśli zbywa ci czasu, zastanów się — może tkwisz w gnuśności, czy też — mówiąc językiem nadprzyrodzonym — jesteś chromy. Nie poruszasz się , stoisz w miejscu, bezowocny, niezdolny pomnażać całego tego dobra, które powinieneś przekazać tym, którzy żyją w twoim otoczeniu, w miejscu twojej pracy, w twojej rodzinie.

Zapytasz być może: a po co miałbym się wysilać? Nie ja ci na to odpowiem, lecz święty Paweł: Miłość Chrystusa przynagla nas. Cała przestrzeń ludzkiej egzystencji jest za mała, by poszerzyć granice twojej miłości. Od samych początków Opus Dei starałem się niezmordowanie powtarzać wspaniałomyślnym duszom, które aby przykuć w czyny wołania Chrystusa: Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali. Po tym właśnie nas poznają, gdyż miłość jest punktem wyjścia wszelkiej działalności chrześcijanina.

Ten, który jest samą czystością, nie zapewnia, że Jego uczniów rozpozna się po czystości ich życia. On, który jest samą wstrzemięźliwością, który nie posiada nawet kamienia, na którym mógłby głowę złożyć, który tyle dni spędził poszcząc w skupieniu, nie mówi do Apostołów: Poznają was jako moich wybrańców, gdyż nie jesteście żarłokami ani pijakami.

Czyste życie Jezusa było — tak wówczas jak i w każdej epoce — policzkiem dla społeczeństwa tamtych czasów, podobnie zepsutego jak bywa nasze. Jego wstrzemięźliwość była uderzeniem bicza w tych, których życie było ciągłym ucztowaniem i którzy ucztując zmuszali się do wymiotów, by móc ucztować dalej, zgodnie ze słowami Pawła: ich bogiem — brzuch.

Pokora Pana Jezusa była policzkiem dla tych, których życie polegało tylko na zajmowaniu się sobą. Tu, w Rzymie — co już wielokrotnie mówiłem — pod owymi łukami triumfalnymi leżącymi dziś w ruinach, defilowali zwycięscy cesarze i wodzowie, próżni, zarozumiali, pełni dumy. Jeżeli schylali głowę to tylko z lęku, by nie uderzyć we wspaniały łuk majestatem swego czoła. Ale znów, Chrystus, który jest tak pokorny, nie mówi: Rozpoznają was jako moich uczniów po waszej skromności i pokorze.

Chciałbym, abyście zwrócili uwagę na fakt, że po dwudziestu wiekach Przykazanie Nauczyciela, które jest jakby listem uwierzytelniającym dla prawdziwego dziecka Bożego ciągle jeszcze jawi się jako zupełna nowość. Od kiedy zostałem kapłanem, bardzo często głoszę, że dla tak wielu ludzi, niestety, to przykazanie nadal pozostaje nowe, ponieważ nigdy albo prawie nigdy nie starali się wcielić go w życie. Jest to smutne, ale prawdziwe. A przecież, jak jasne są słowa Mesjasza: Po tym was poznają, że będziecie się wzajemnie miłowali! Dlatego też czuję się zobowiązany, aby ustawicznie przypominać ludziom o tych słowach Naszego Pana. Święty Paweł dodaje: Jeden drugiego brzemiona noście i tak wypełnicie prawo Chrystusowe. Czas zmarnowany, być może z fałszywym usprawiedliwieniem, że masz go za dużo… A jest tylu braci, twoich przyjaciół, przeciążonych pracą! Przybądź im z pomocą, delikatnie, uprzejmie, z uśmiechem, pomóż im w taki sposób, aby tego nie mogli zauważyć i wyrazić ci swego podziękowania, gdyż subtelna dyskrecja twej miłości sprawi, że pozostanie ona niedostrzeżona.

Biedne panny, oczekujące pana młodego z pustymi lampami, były może przekonane, że nie miały ani chwilki wolnego czasu. Dla robotników na rynku cały dzień to był czas wolny, gdyż nie poczuwali się do służby, chociaż Pan szukał pracowników stale i pilnie, od pierwszej godziny. Pójdźmy za jego wezwaniem, odpowiedzmy na nie: tak. A wówczas dzięki miłości udźwigniemy ciężar dnia i spiekoty, który, jak się okaże, wcale nie jest ciężarem.

Rozważmy teraz przypowieść o człowieku, który mając się udać w podróż, przywołał swoje sługi i przekazał im swój majątek. Każdemu z nich powierza inną kwotę, aby nią zarządzał podczas jego nieobecności. Sądzę, że pouczającym będzie zastanowienie się nad postępowaniem tego, który otrzymał jeden talent. Zachowuje się on w taki sposób, jaki w moich stronach nazywają cwanym. Myśli, roztrząsa to w tym swoim niezbyt lotnym umyśle i postanawia. Poszedł i rozkopawszy ziemię, ukrył pieniądze swego pana.

Jakie zajęcie znajdzie dla siebie potem ten człowiek, skoro odłożył na bok swoje narzędzie pracy? W sposób nieodpowiedzialny zdecydował się na rozwiązanie najwygodniejsze: zwróci tylko to, co otrzymał. Teraz będzie zabijał czas: minuty, godziny, dni, miesiące, lata, czas całego życia! Inni się krzątają, pertraktują, troszczą się rzetelnie o to, aby zwrócić więcej aniżeli otrzymali. Słusznie dążą w swojej pracy do zysku, gdyż Pan bardzo wyraźnie im powiedział: negotiamini dum venio, starajcie się przy tej pracy, by uzyskać dochód, zanim powróci gospodarz. A tamten nie troszczy się o nic, marnuje swoją egzystencję.

Jakże smutne jest życie polegające jedynie na zabijaniu czasu, trwonieniu tego Bożego skarbu! Nic nie może usprawiedliwić takiego postępowania. Niech nikt nie mówi: Otrzymałem tylko jeden talent, nie mogę zyskać niczego. Również przy pomocy jednego talentu możesz godziwie zasłużyć. Jakże to smutne, kiedy ktoś nie potrafi wykorzystać swoich wielkich lub małych zdolności, które Bóg dał człowiekowi, aby służył ludziom i społeczeństwu!

Kiedy chrześcijanin zabija swój czas na ziemi, naraża się na niebiezpieczeństwo zabicia swego Nieba: z powodu egoizmu wycofuje się, skrywa, jest obojętny. Ten, kto kocha, oddaje dla służby Chrystusowi nie tylko to, co posiada, czym jest — oddaje bez reszty siebie samego. Pokonuje ograniczony horyzont człowieka, który we wszystkim — czy to chodzi o jego zdrowie, imię, karierę — widzi tylko własne ja.

Moje, moje, moje…— myśli i słowa wielu ludzi obracają się tylko wokół tego. Jakie to jest wstrętne! Święty Hieronim powiada, że na ludziach, którzy prócz grzechu pychy są jeszcze leniwi i opieszali, prawdziwie spełniają się słowa Pisma świętego: "szukają wymówek dla swoich grzechów" (Ps 140, 4).

To właśnie pycha stale odmienia owo moje, moje, moje… Wada ta zmienia człowieka w stworzenie bezużyteczne, hamuje gotowość pracy dla Boga, prowadzi do lekkomyślnego traktowania czasu. Nie trać swej skuteczności, wyzbądź się natomiast swego egoizmu. Czy myślisz, że twoje życie należy do ciebie? Twoje życie należy do Boga i z miłości do Niego masz służyć wszystkim ludziom. Odgrzeb swój talent! Spraw, żeby przyniósł owoc. Doświadczysz wtedy z radością, że w sprawach Bożych nie chodzi wcale o tego rodzaju efekty, jakie budzą ludzki podziw. Istotne jest tylko to, by oddać wszystko, czym jesteśmy i co posiadamy, pracować pilnie i ustawicznie starać się przynosić dobre owoce.

Być może Bóg użyczy nam jeszcze roku, abyśmy mogli Mu służyć. Nie myśl jednak o pięciu latach, ani nawet o dwóch. Skup uwagę tylko na tym jednym, który się rozpoczął: mamy go oddać Bogu, a nie zaprzepaścić! Oto nasze mocne postanowienie.

Był pewien gospodarz, który założył winnicę. Otoczył ją murem, wykopał w niej tłocznię, zbudował wieżę, w końcu oddał ją w dzierżawę rolnikom i wyjechał.

Chciałbym, abyśmy się zastanowili nad nauką płynąca z tej przypowieści z punktu widzenia, który nas teraz interesuje. Tradycja upatrywała w tej opowieści obraz ludu wybranego przez Boga. Zwracała głównie uwagę na to, jak na wielką miłość ze strony Pana ludzie odpowiadają niewiernością i brakiem wdzięczności.

Zastanawiając się nad zdaniem: wyjechał do dalekiego kraju, od razu dochodzę do wniosku, że my, chrześcijanie nie powinniśmy opuszczać tej winnicy, w której pozostawił nas Pan. Winniśmy skierować wszystkie nasze siły do zajęcia w winnicy, pracując przy tłoczni, a po skończonej dziennej pracy odpoczywając w wieży. Gdybyśmy ulegli wygodnictwu, to byłoby tak, jakbyśmy odpowiadali Chrystusowi: Hejże! Moje lata są dla mnie, nie dla Ciebie. Nie chcę angażować się w doglądaniu Twej winnicy.

To Pan obdarzył nas życiem, zmysłami, siłami i niezliczonymi łaskami: dlatego nie mamy prawa zapomnieć, że każdy z nas jest tylko jednym z wielu robotników w tej winnicy, w której On nas postawił, abyśmy współdziałali w zaopatrywaniu w pokarm innych ludzi. To jest nasze miejsce; tutaj winniśmy pracować dzień po dniu, pomagając Mu w Jego zbawczym trudzie.

Pozwólcie, że jeszcze raz powtórzę: Czy twój czas należy do ciebie? Twój czas należy do Boga! Być może, z miłosierdzia Pańskiego w twojej duszy na razie nie pojawił się ten egoizm. Mówię ci to jednak na wypadek, gdybyś poczuł, że twoje serce chwieje się w wierze Chrystusowej. Błagam cię więc — błaga cię Bóg — pozostań wierny swemu zaangażowaniu, opanuj pychę, pohamuj wyobraźnię, nie pozwól sobie na lekkomyślną ucieczkę, nie bądź dezerterem.

Owi próżnujący przez cały dzień na placu najemni robotnicy; ten, co zakopał swój talent w ziemi i zabijał swój czas godzina po godzinie; ten, co miał pracować w winnicy, a poszedł gdzie indziej. Ich wszystkich łączy ta sama niewrażliwość wobec wielkiego zadania, które Nauczyciel powierzył każdemu chrześcijaninowi: abyśmy byli Jego narzędziem we współodkupywaniu, i zachowywali się tak; byśmy całe swoje życie poświęcili tej radosnej ofierze oddania się dla dobra dusz.

Święty Mateusz opowiada nam również, jak Jezus powraca z Betanii głodny. Porusza mnie wszystko, co czyni Chrystus. Wzrusza mnie zawsze, zwłaszcza, gdy widzę, że jest On prawdziwym człowiekiem — a będąc w pełni człowiekiem, jest równocześnie w pełni Bogiem — i poucza nas, jak mamy wykorzystać nawet naszą niemoc i nasze naturalne słabości osobiste, by ofiarować się całkowicie — takimi, jakimi jesteśmy — Ojcu, który z zadowoleniem przyjmie tę całopalną ofiarę.

Był głodny. Stwórca świata, Pan wszystkiego cierpi głód! Panie, dziękuję Ci za to, że, z boskiego natchnienia, święty pisarz zachował w tym fragmencie ten szczegół, który mi każe kochać Cię jeszcze bardziej, który napawa mnie pragnieniem rozpamiętywania. Twego Najświętszego Człowieczeństwa! Perfectus Deus, perfectus homo, prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek, z krwi i kości, jak ty, jak ja.

W przeddzień Jezus dużo pracował, gdy więc wyruszył w drogę, poczuł głód. Powodowany głodem, kieruje się ku owemu drzewu figowemu, które z oddali wabiło swoją liściastą koroną. Święty Marek podaje, że nie był to czas na figi; Pan Nasz podszedł do drzewa, chociaż dobrze wiedział, że owoców o tej porze nie spotka. I doświadczymy jałowości drzewa, które swym bogatym listowiem dawało złudzenie płodności, rozkazuje: Niech już nikt nigdy nie je owocu z ciebie!.

Mocne to słowa, oczywiście! Już więcej nie przyniesiesz owocu! Jak mogli czuć się uczniowie Jezusa, zwłaszcza gdy brali pod uwagę, że przemawiała przezeń Mądrość Boża! Jezus przeklina drzewo, gdyż znalazł jedynie złudzenie płodności — same liście. W ten sposób uczymy się, że nie ma usprawiedliwień dla nieskuteczności. Może ktoś powie: Mam za mało wiedzy… Nie ma tłumaczenia się! Albo: moja choroba… nie jestem taki zdolny… okoliczności nie są sprzyjające… to okropne środowisko… I te wymówki są bez znaczenia! Biada temu, kto przyozdabia się listowiem fałszywego apostolstwa, kto chełpi się bujnością pozornie tylko płodnego życia, a nie usiłuje szczerze wydać owoców! Można by zrazu mniemać, że dobrze wykorzystuje czas, że jest ruchliwy, że coś organizuje, wymyśla nowe metody rozwiązywania wszystkiego… A jednak jest nieproduktywny. Nikt nie będzie miał pożytku z jego dzieł, gdyż brak im życiodajnego soku nadprzyrodzoności.

Prośmy Pana, aby uczynił nas ludźmi gotowymi pracować z płodnym heroizmem. Nie brak bowiem na ziemi wielu takich, u których, gdy się do nich podejdzie, znajdzie się same liście: wielkie, wyglansowane i lśniące. Same liście, tylko liście i nic więcej. A dusze patrzą na nas z nadzieją, że zaspokoją swój głód, który jest głodem Boga. Nie zapominajmy, że mamy po temu od Boga wszystkie niezbędne środki: pomimo naszych ułomności dobrze znamy Jego nauczanie i posiadamy Jego łaskę.

Ponownie wam przypominam, że mamy mało czasu: tempus breve est, gdyż krótkie jest życie na ziemi. Gdy mamy tamte sŕodki nie potrzeba nam niczego prócz dobrej woli, by wykorzystać dane nam przez Boga szanse. Kiedy Pan Jezus przyszedł na ten świat, rozpoczął się czas upragniony… dzień zbawienia dla nas i dla wszystkich. Oby Bóg, Pan Nasz, nie musiał do nas kierować zarzutu, który wyraził słowami Jeremiasza: Nawet bocian w przestworzach zna swoją porę, synogarlica, jaskółka i żuraw zachowują czas swego przylotu. Naród mój jednak nie zna Prawa Pańskiego.

Nie ma dni złych czy nieodpowiednich: wszystkie są dobre, by służyć Bogu. Złymi stają się tylko wtedy, gdy człowiek je marnuje z braku wiary, z lenistwa, z niedbalstwa, tego co go odwodzi od pracy z Bogiem i dla Boga. Chcę błogosławić Pana w każdym czasie! Czas jest skarbem, który ucieka, wymyka się, przecieka nam przez palce jak woda pomiędzy głazami. Minął dzień wczorajszy i dzisiejszy dzień mija. Wkrótce jutro odmieni się w jeszcze jedno wczoraj. Trwanie życia jest bardzo krótkie. Ale ileż w tej małej przestrzeni można dokonać z miłości do Boga!

Na nic się nam nie zda żadna wymówka. Pan był dla nas hojny: cierpliwie nas pouczał; wyjaśniał nam swoją naukę w przypowieściach i napominał niestrudzenie. Może nas zapytać, jak Filipa: Tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Nadszedł czas, by prawdziwie pracować, wykorzystywać każdą chwilę dnia, znosić — chętnie i z radością — ciężar dnia i spiekoty.

Myślę, że w podsumowaniu tych refleksji będzie nam pomocny fragment z drugiego rozdziału Ewangelii według świętego Łukasza. Chrystus jest jeszcze dzieckiem. Jakiegoż bólu zaznała Jego Matka i święty Józef, kiedy — wracając z Jerozolimy — nie znaleźli Go wśród krewnych i przyjaciół! A jaka była ich radość, kiedy ujrzeli Go już z daleka, jak nauczał nauczycieli Izraela! Ale zwróćcie uwagę na twarde pozornie słowa Syna w odpowiedzi Matce: Czemuście Mnie szukali?

Czy to nie było rozumne, że Go szukali? Ci, którzy wiedzą, co to znaczy utracić Jezusa, a potem Go odnaleźć, potrafią to zrozumieć… Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca? Czy nie wiedzieliście, że cały mój czas muszę poświęcić memu Ojcu niebieskiemu?

Oto, jaki winien być owoc dzisiejszej modlitwy: Przekonanie, że nasza ziemska wędrówka — we wszystkich okolicznościach i w każdym czasie — jest wędrówką do Boga, jest wspaniałym skarbem, odblaskiem nieba; że trzymamy w rękach cudowny dar, którym musimy gospodarować odpowiedzialnie wobec Boga i wobec ludzi: Nie potrzeba do tego zmieniać stanu — jesteśmy przecież ludźmi stojącymi pośród świata, którzy uświęcają swój zawód, stanowisko, życie rodzinne, stosunki społeczne, wszystkie te sprawy, które tylko z pozoru są czysto ziemskie.

Gdy miałem dwadzieścia sześć lat i zrozumiałem całą głębię zaangażowania w służbę Panu w Opus Dei, z całego serca prosiłem Pana, by mi udzielił dojrzałości osiemdziesięcioletniego starca. Prosiłem mego Boga o więcej lat — z dziecinną naiwnością początkującego — abym potrafił wykorzystywać czas, bym mógł każdą minutę zużyć w Jego służbie. Podoba się Panu udzielać tych bogactw. Może będziemy mogli kiedyś — ty i ja — zawołać: Jestem roztropniejszy od starców, bo zachowuję Twoje postanowienia. Młodość nie równa się lekkomyślności, podobnie jak siwe włosy nie muszą oznaczać roztropności i mądrości.

Zwróćmy się razem do Matki Chrystusa. Matko Nasza, któraś widziała wzrastającego Jezusa, któraś widziała, jak On wykorzystywał czas przebywania wśród ludzi, naucz mnie wykorzystywać dni mego życia w służbie Kościołowi i duszom; naucz mnie też, dobra Matko, odczuć głęboko w sercu, kiedy będzie potrzeba, pełne miłości upomnienie, że mój czas nie należy do mnie, gdyż należy do Ojca Naszego, który jest w Niebie.

Ten rozdział w innym języku