Żyć w obliczu Boga i ludzi

Zebraliśmy się tutaj consummati in unum, zjednoczeni w modlitwie i intencjach, gotowi rozpocząć tę chwilę romowy z Panem, pragnąc na nowo stać się sprawnym narzędziem w Jego rękach. Przed Jezusem w Najświętszym Sakramencie — jakaż to radość wzbudzić akt wiary w rzeczywistą obecność Pana w Eucharystii! — umacniajcie w swoich sercach pragnienie, aby poprzez waszą modlitwę pełne mocy impulsy docierały do każdego miejsca na ziemi, aż do ostatniego zakątka naszej planety, gdzie tylko można znaleźć człowieka, który wielkodusznie poświęca swoje życie na służbę Bogu i ludziom. Dzięki bowiem niewypowiedzianej rzeczywistości Świętych Obcowania wszyscy wspólnie — jak mówi święty Jan — i solidarnie uczestniczymy w dziele głoszenia prawdy i pokoju Pańskiego.

Powinniśmy zatem pomyśleć, jak mamy naśladować Mistrza; powinniśmy się zatrzymać i zastanowić w skupieniu, aby bezpośrednio na przykładzie życia Chrystusa uczyć się cnót, które mają promieniować w naszym postępowaniu, jeżeli naprawdę pragniemy szerzyć Królestwo Chrystusowe.

We fragmencie Ewangelii św. Mateusza, który przypada na dzisiejszą niedzielę, czytamy: Tunc abeuntes pharisaei, consilium inierunt ut caperent eum in sermone — Wtedy faryzeusze odeszli i naradzali się, jak by podchwycić Go w mowie. Nie zapominajcie, że obłuda stanowi taktykę stosowaną powszechnie również w naszych czasach. Myślę, że chwasty faryzeizmu nigdy nie zostaną wyplenione z tego świata. Zawsze cechowała je niezwykła plenność. Być może Pan pozwala im rosnąć, abyśmy jako Jego dzieci stawali się bardziej roztropni, gdyż cnota roztropności jest niezbędna każdemu, kto musi doradzać, wspierać, zwracać uwagę, dodawać zapału czy odwagi. A tak właśnie powinien postępować chrześcijanin w stosunku do swego otoczenia, wykorzystując, jako apostoł, okoliczności codziennych zajęć.

Wznoszę teraz me serce do Boga i modlę się za wstawiennictwem Najświętszej Maryi Panny — która równocześnie znajduje się w Kościele i ponad nim: między Chrystusem i Kościołem, aby ochraniać, aby królować, aby być Matką dla ludzi, tak jak nią jest dla Pana naszego Jezusa Chrystusa — proszę Boga, aby tej cnoty roztropności udzielił nam wszystkim, a szczególnie tym z nas, którzy włączenie w krwiobieg życia społecznego pragniemy pracować dla chwały Bożej.Zaprawdę musimy nauczyć się roztropności.

Czytamy dalej w Ewangelii: Posłali więc — faryzeusze — do Niego swych uczniów razem ze zwolennikami Heroda, aby mu powiedzieli: Nauczycielu. Zwróćcie uwagę, z jaką przewrotnością nazywają Go Nauczycielem; udają podziw i przyjaźń, zwracają się do niego jak do autorytetu, od którego oczekuje się pouczenia. Magister, scimus quia verax es. Nauczycielu, wiemy, że jesteś prawdomówny… Cóż za niegodziwa przebiegłość! Czy można spotkać większą dwulicowość? Idźcie przez ten świat zachowując przezorność. Nie bądźcie podejrzliwi i nieufni; winniście jednak odczuwać na swoich ramionach — mając w pamięci obraz Dobrego Pasterza z katakumb — ciężar tej owieczki, która nie jest jedną tylko duszą, lecz całym Kościołem, całą ludzkością.

Jeżeli wspaniałomyślnie przyjmiecie na siebie tę odpowiedzialność to będziecie dość odważni i dość rozważni, aby głosić sprawę Bożą i bronić jej, a wówczas, dzięki spójności waszego postępowania zyskacie szacunek wielu, którzy będą was nazywać nauczycielami, chociaż sami nie będziecie tego chcieli, bo nie dążymy przecież do ziemskiej chwały. Nie dziwcie się jednak, jeśli do waszego otoczenia wkradną się i tacy, którzy będą wam tylko schlebiać. Zapamiętajcie dobrze to, co powtarzałem wam wielokrotnie: ani oszczerstwa, ani złośliwe obmowy, ani względy ludzkie, ani obawa przed tym, co powiedzą inni, ani tym bardziej obłudne schlebianie, nie mogą nam nigdy przeszkodzić w wypełnianiu naszych obowiązków.

Czy pamiętacie przypowieść o miłosiernym Samarytaninie? Zbójcy napadają na człowieka, okradają go do ostatniego grosza i porzucają zranionego przy drodze. Obok tego miejsca przechodzi kapłan starozakonny, a po nim lewita. Obaj widzą go i mijają obojętnie. Pewien zaś Samarytanin, będący w podróży, przechodził również obok niego. Gdy go zobaczył, wzruszył się głęboko: podszedł do niego i opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem; potem wsadził go na swoje bydlę, zawiózł do gospody i pielęgnował go. Zwróćcie uwagę na to, że nie jest to wzór do naśladowania przeznaczony tylko dla nielicznych wybranych dusz, gdyż Pan odpowiadając pytającemu — każdemu z nas — dodaje: Idź, i ty czyń podobnie!

Dlatego też, jeśli w swoim życiu, czy też w życiu innych, zauważymy coś niewłaściwego, co wymaga pomocy duchowej i ludzkiej, której jako dzieci Boże możemy i powinniśmy udzielić, to prostym przejawem roztropności będzie zastosowanie odpowiedniego lekarstwa z całą stanowczością, mocą, szczerością i miłością. Nie ma tu miejsca na wahanie. Błędem jest myśleć, że problemy da się rozwiązać przez ich odkładanie czy też ignorowanie.

Roztropność wymaga, aby po otwarciu rany zawsze, gdy to konieczne, stosować lekarstwo w sposób zdecydowany i bez uciekania się do półśrodków. Kiedy zauważycie najmniejsze objawy zła, zachowujcie się z prostotą i szczerością, zarówno jeśli macie udzielić pomocy, jak i wtedy, gdy macie ją sami otrzymać. W takich przypadkach należy pozwolić, aby ten, kto z Bożą pomocą potrafi leczyć, naciskał ranę, najpierw z odleglejszego miejsca, a potem zbliżając się stopniowo ku środkowi, aż wypłynie z niej cała ropa i źródło infekcji zostanie oczyszczone. W ten sposób powinniśmy traktować przede wszystkim samych siebie oraz tych, którym nasza pomoc należna jest ze względu na porządek sprawiedliwości i miłości. Myślę tu szczególnie o rodzicach i tych wszystkich, którzy zajmują się wychowaniem i nauczaniem.

Niech nie powstrzymują was żadne obłudne racje. Stosujcie lekarstwo nie rozcieńczone. Postępujcie jednak niezmiernie delikatnie, jak nasze matki, które opatrywały nam większe czy mniejsze skaleczenia powstałe podczas zabaw i upadków. Czasem potrzebna jest krótka zwłoka, nigdy jednak nie należy czekać dłużej, niż tego wymaga konieczność, inne bowiem postępowanie byłoby przejawem wygodnictwa i tchórzostwa, które nie mają nic wspólnego z roztropnością. Nie obawiajcie się dezynfekowania ran, szczególnie wy, którzy bierzecie na siebie obowiązek formowania innych.

Możliwe, że powołanym do leczenia, a niezdecydowanym lub niechętnym tej misji, ktoś będzie podstępnie podszeptywał: Nauczycielu, wiemy, że jesteś prawdomówny… Nie tolerujcie takich ironicznych pochwał. Jeśli ktoś nie spełnia gorliwie swoich zadań, nie jest ani nauczycielem, gdyż nie ukazuje prawdziwej drogi, ani nie jest prawdomówny, ponieważ z fałszywie pojętej ostrożności jasne normy uznaje za przesadne lub ich nie docenia — normy, tysiące razy potwierdzone przez prawe postępowanie, przez doświadczenie lat, umiejętność rządzenia, znajomość słabości ludzkich i przez miłość do każdej owieczki; normy, które każą zwracać uwagę, interweniować, okazywać zainteresowanie.

Fałszywi nauczyciele ogarnięci są strachem przed ukazaniem całej prawdy, przeraża ich sama myśl, czy też raczej obowiązek zastosowania w określonych warunkach bolesnego antidotum. Bądźcie przekonani, że takie postępowanie nie jest wyrazem roztropności, miłości ani rozsądku; postępowanie to wskazuje na tchórzostwo, brak odpowiedzialności, jest niedorzeczne i głupie. To właśnie fałszywi nauczyciele ogarnięci później w obliczu klęski paniką, próbują zapobiec złu, gdy jest już za późno. Nie pamiętają, że cnota roztropności wymaga przemyślenia i na czas udzielenia rady wypływającej z dojrzałości, wiekowego doświadczenia, jasnego spojrzenia i szczerości.

Słuchajmy dalej relacji świętego Mateusza: Wiemy, że jesteś prawdomówny i drogi Bożej w prawdzie nauczasz — mówią faryzeusze. Nigdy nie przestaje zdumiewać mnie ich cynizm. Kieruje nimi chęć przeinaczenia słów Pana naszego Jezusa Chrystusa, wykorzystania momentu Jego nieuwagi. Zamiast prosto przedstawić problem, który wydawał im się nierozwiązalny, próbują uśpić Nauczyciela pochwałami, które powinny wychodzić z oddanych ust i prawych serc. Zatrzymuję się na tych metodach faryzeuszy nie po to, byśmy nauczyli się podejrzliwości, lecz roztropności; byśmy nie przyjmowali za dobrą monetę oszukańczych pozorów, choćby kryły się w słowach lub gestach, które same w sobie odpowiadają prawdzie, tak jak we fragmencie, który analizujemy: Ty nie oglądasz się na nikogo — powiadają Mu; Ty przyszedłeś dla wszystkich ludzi; Ciebie nic nie powstrzyma przed głoszeniem prawdy i nauczaniem dobra.

Powtarzam: roztropni — tak, pełni rezerwy — nie! Bądźcie gotowi darzyć ludzi zaufaniem, badźcie szlachetni. Większą wartość ma dla mnie słowo chrześcijanina, człowieka lojalnego — ufam całkowicie każdemu z was — niż autentyczne podpisy setek jednomyślnych notariuszy. Może zdarzyło się, że zostałem oszukany kierując się tą zasadą. Wolę jednak narazić się na ryzyko, że ktoś swawolny nadużyje mojego zaufania, niż odmówić go komuś, kto jako człowiek i dziecko Boże na nie zasługuje. Zapewniam was, że nigdy nie żałowałem takiego właśnie postępowania.

Jeśli w każdej chwili nie wyciągamy z Ewangelii wniosków dla życia codziennego, znaczy to, że nie rozmyślamy nad nią w sposób dostateczny. Wielu z was jest młodych. Inni osiągnęli już dojrzałość. Wszyscy jednak chcecie, wszyscy chcemy — bo gdyby tak nie było, nie byłoby nas tutaj — wydać dobre owoce. Staramy się wnieść do naszego postępowania ducha poświęcenia, z zapałem wykorzystywać talenty, które nam Pan powierzył, ponieważ odczuwamy boską żarliwość o dusze. Lecz mimo tylu dobrych intencji zdarza się nieraz, że ktoś popada w zasadzkę tej mieszaniny — ex pharisaeis et herodianis — przygotowaną, być może nawet przez tych, którzy jako chrześcijanie powinni bronić praw Bożych, a jednak sprzymierzeni z siłami zła i zbłąkani czynią zasadzki na braci w wierze, sług tego samego Odkupiciela.

Bądźcie roztropni i postępujcie zawsze z prostotą, cnotą tak bardzo właściwą dobremu dziecku Bożemu. Niech wasze słowa i postępowowanie będą naturalne. Wnikajcie w głąb problemów; nie zatrzymujcie się na powierzchni. Pamiętajcie, że jeśli rzeczywiście chcemy spełniać swoje obowiązki chrześcijańskie w sposób święty i szlachetny, musimy się liczyć z niezadowoleniem u drugich, a nawet w nas samych.

Nie będę przed wami ukrywał, że jeśli mam podjąć jakąś decyzję, która może sprawić komuś ból, to sam cierpię zanim ją podejmę w momencie jej podejmowania i potem, chociaż nie jestem sentymentalny. Pociesza mnie myśl, że płaczą tylko ludzie, dzieci Boże; zwierzęta tego nie umieją. Rozumiem więc, że wierne spełnianie obowiązków również i wam przynosi czasem trudne chwile. Nie zapominajcie, że wygodniej jest — choć to zejście z drogi — unikać cierpienia za wszelką cenę, z wymówką, że nie chce się zrażać bliźnich. Często stanowi to wstydliwą ucieczkę przed naszym własnym bólem, ponieważ udzielanie poważnych upomnień nie należy zazwyczaj do przyjemności. Dzieci moje, pamiętajcie jednak, że piekło pełne jest ludzi o zamkniętych ustach.

Wśród słuchających mnie jest z pewnością wielu lekarzy. Niech mi wybaczą, że jeszcze raz się ośmielę dać przykład z medycyny; może mi się wymknie jakaś naukowa nieścisłość, ale sens ascetyczny tego porównania będzie dobry. Żeby wyleczyć jakąś ranę, należy ją najpierw dobrze oczyścić, łącznie z jej obrzeżem. Chirurg znakomicie wie, że to oczyszczenie boli, ale wie też, że jeśli pominie tę czynność, to później ból będzie jeszcze większy. Ponadto natychmiast stosuje środki odkażające. To piecze — parzy, jak mówi się w moich stronach rodzinnych — przynosi ból, ale nie ma innego wyjścia, jeżeli chce się uniknąć zakażenia.

Skoro więc oczywiste jest, że te środki należy podejmować dla zdrowia ciała, nawet gdy chodzi o drobne zadrapania, to co dopiero w wielkich sprawach zdrowia duszy — w newralgicznych punktach życia człowieka — o ileż bardziej konieczne jest wtedy obmywanie, nacinanie, czyszczenie, dezynfekowanie, cierpienie! Roztropność wymaga, abyśmy tak właśnie interweniowali, abyśmy nie uciekali od obowiązku, ponieważ odkładanie go na bok świadczyłoby o braku rozwagi, a nawet o ciężkim naruszeniu wymogów sprawiedliwości i męstwa.

Bądźcie pewni, że jeśli chrześcijanin naprawdę pragnie postępować uczciwie wobec Boga i wobec ludzi, potrzebuje wszystkich cnót, przynajmniej potencjalnie. Lecz zapytacie mnie: Ojcze, a co z moimi własnymi słabościami? Odpowiem wam: Czy chory lekarz nie może leczyć nawet wtedy, gdy jego dolegliwość jest chroniczna? Czy jego choroba przeszkadza mu w wypisaniu odpowiedniej recepty innym chorym? Oczywiście, że nie. Aby leczyć innych, wystarczy mu odpowiednia wiedza i stosowanie jej z taką samą troskliwością, z jaką zwalcza własne dolegliwości.

Jeśli odważnie przeprowadzicie rachunek sumienia w obliczu Boga, codziennie przekonacie się, że — podobnie jak ja — jesteście obciążeni wieloma błędami. Jeśli z pomocą Boga staramy się je porzucić, tracą na znaczeniu i można je przezwyciężyć, chociaż jak się wydaje nie uda się ich całkowicie wyplewić. Mimo swoich słabości przyczynisz się do poprawienia braków innych ludzi, jeśli tylko będziesz się starał sam odpowiedzieć na łaskę Bożą. Kiedy uznasz się za tak słabego jak oni — za zdolnego do wszystkich błędów i wszelkich okropności — będziesz bardziej wyrozumiały, bardziej delikatny i równocześnie będziesz bardziej pragnął, żebyśmy się wszyscy zdecydowali kochać Boga całym sercem.

Jako chrześcijanie, dzieci Boże, winniśmy nieść pomoc innym ludziom, uczciwie stosując w praktyce to, co owi obłudnicy przewrotnie szeptali Nauczycielowi: Nie oglądasz się na osobę ludzką. Odrzućmy więc wzgląd na osoby — interesują nas dusze! — jakkolwiek, co jest oczywiste, musimy zacząć od troski o tych, których przez taką czy inną okoliczność — też z ludzkich tylko przyczyn, pozornie przypadkowych — Bóg postawił u naszego boku.

Et viam Dei in veritate doces; nauczać, nauczać, nauczać, ukazywać drogi Boże zgodnie z czystą prawdą. Niech cię nie przeraża to, że inni widzą twoje i moje osobiste błędy; jestem skłonny mówić o nich otwarcie, by dać wyraz mej woli walki z nimi, poprawy w tym czy innym punkcie, abym stał się wierniejszy wobec Pana. Już sam wysiłek włożony w pokonanie naszych własnych słabości posłuży ukazywaniu dróg Bożych. Najpierw — i to pomimo naszych wyraźnych błędów — poprzez świadectwo naszego życia; następnie poprzez nauczanie, jak to czynił nasz Pan, który coepit facere et docere, zaczął od działania, a później poświęcił się nauczaniu.

Wierzcie mi, że jako kapłan kocham was bardzo i że Ojciec Niebieski kocha was jeszcze bardziej, ponieważ jest nieskończenie dobrym Ojcem; wierzcie mi, że nie mam nic przeciwko wam. Mam — jak sądzę — dopomóc wam w umiłowaniu Jezusa Chrystusa i Kościoła, Jego owczarni, gdyż myślę, że pod tym względem nie pokonacie mnie: możecie ze mną rywalizować, ale mnie nie prześcigniecie. Kiedy w swoich naukach czy rozmowach osobistych z poszczególnymi ludźmi zwracam uwagę na jakiś błąd, nie czynię tego po to, by komuś sprawić przykrość. Kieruje mną wyłącznie gorące pragnienie, byśmy wszyscy jeszcze bardziej kochali Pana. A kiedy nalegam na konieczność praktykowania cnót, nie zapominam, że ta konieczność przynagla także mnie samego.

Słyszałem kiedyś pochopne stwierdzenie, że doświadczenie upadku przyczynia się do tego samego błędu jeszcze i sto razy. Ja zaś wam powiem, że człowiek roztropny uczy się ze swego upadku być ostrożnym w przyszłości, umocnić się w dobrem, odnowić postanowienie dążenia do większej świętości. Z doświadczeń waszych upadków i sukcesów w służbie Bożej starajcie się zawsze wynieść, oprócz wzrostu w miłości, większe zdecydowanie w spełnianiu swoich obowiązków i korzystaniu z praw obywateli chrześcijańskich, za wszelką cenę. Mężnie, bez uciekania przed zaszczytami lub odpowiedzialnością, bez lęku przed możliwymi reakcjami otoczenia — które mogą pochodzić od fałszywych braci — pod warunkiem oczywiście, że szczerze i lojalnie zabiegać będziemy o chwałę Bożą i dobro naszych bliźnich.

Mamy zatem być roztropni. Dlaczego? Aby być sprawiedliwymi, aby żyć miłością, aby skutecznie służyć Bogu i wszystkim duszom. Słusznie nazwano rotropność genitrix virtutum, rodzicielką cnót, a także auriga virtutum — sterniczką wszelkich dobrych sprawności.

Wczytajcie się uważnie w tę scenę ewangeliczną, by skorzystać z tej wspaniałej lekcji cnót, które mają kierować naszym postępowaniem. Po obłudnym i pochlebczym wstępie faryzeusze i słudzy Heroda przedstawiają swój problem: Powiedz nam więc, jak Ci się zdaje? Czy wolno płacić podatek Cezarowi, czy nie? Zwróćcie uwagę — pisze św. Jan Chryzostom — na ich podstępność. Nie mówią do Niego: wyjaśnij nam, co jest dobre, stosowne, dozwolone, lecz mówią: powiedz nam, jak Ci się zdaje? Obsesyjnie chcieli Go zdradzić i sprowokować nienawiść władzy politycznej wobec Niego. Jezus przejrzał ich przewrotność i rzekł: "Czemu Mnie wystawiacie na próbę, obłudnicy? Pokażcie Mi monetę podatkową!" Przynieśli Mu denara. On ich zapytał: "Czyj jest ten obraz i napis?" Odpowiedzieli: "Cezara". Wówczas rzekł do nich: "Oddajcie więc Cezarowi to, co należy do Cezara, a Bogu to, co należy do Boga".

Widzicie, że dylemat jest tak stary, jak jasna i nieomylna jest odpowiedź Nauczyciela. Nie ma sprzeczności między służeniem Bogu a służeniem ludziom; między spełnianiem praw i obowiązków obywatelskich a religijnych; między angażowaniem się w budowanie i doskonalenie naszego miasta doczesnego a przekonaniem, że ten świat jest jedynie drogą prowadzącą nas do ojczyzny niebieskiej.

Również tutaj przejawia się owa jedność życia stanowiąca — nie przestanę tego powtarzać — zasadniczy warunek dla tych, którzy starają się uświęcać w normalnym życiu zawodowym, rodzinnym i społecznym. Jezus nie dopuszcza rozdwojenia: Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał a drugim wzgardzi. Wyłączny wybór Boga dokonany przez chrześcijanina, kiedy w pełni odpowiada na Boże wezwanie, nakazuje mu kierować wszystko ku Panu, a równocześnie dawać bliźniemu wszystko to, co mu się sprawiedliwie należy.

Nie możemy kryć się za żadnymi pozornie pobożnymi racjami pozbawiając innych tego, co im się należy. Jeśliby ktoś mówił: "Miłuję Boga", a brata swego nienawidził, jest kłamcą. Myli się jednak również i ten, kto skąpi Panu miłości, czci, uwielbienia — należnych Mu jako naszemu Stwórcy i Ojcu — i ten, kto odmawia posłuszeństwa przykazaniom Bożym z fałszywą wymówką, że tego posłuszeństwa nie da się pogodzić ze służeniem ludziom. Święty Jan jasno zwraca nam uwagę: Po tym poznajemy, że miłujemy dzieci Boże, gdy miłujemy Boga i wypełniamy Jego przykazania, albowiem miłość względem Boga polega na spełnianiu Jego przykazań, a przykazania Jego nie są ciężkie.

Spotkacie rezonerów wymyślających przeróżne teorie, którzy w imię pragmatyzmu, czy wręcz miłości bliźniego chcieliby ograniczyć zewnętrzne przejawy szacunku i czci wobec Boga. Przesadne wydaje im się to wszystko, co służy czci Bożej. Nie zwracajcie na nich uwagi. :Idźcie swoją drogą. Takie elukubracje ograniczają się jedynie do kontrowersji, prowadzących do nikąd, a często budzą zgorszenie i przeszkadzaja w spełnianiu przykazania Jezusa Chrystusa, by oddać każdemu to, co mu się należy, i praktykować świętą cnotę sprawiedliwości z subtelną doskonałością.

Wyryjmy to sobie w duszy, ażeby przejawiało się to w naszym postępowaniu: przede wszystkim musimy być sprawiedliwi wobec Boga. To bowiem jest sprawdzianem prawdziwego łaknienia i pragnienia sprawiedliwości, tak różnego od wrzawy ludzi zazdrosnych, urażonych, egoistów i chciwców… Najstraszliwszą i najbardziej pozbawioną serca niesprawiedliwością jest bowiem odmawianie naszemu Stwórcy i Odkupicielowi wdzięczności za bezmiar Jego darów, których nam udziela. Jeżeli rzeczywiście będziecie starali się być sprawiedliwi, będziecie też często zastanawiać się nad waszą zależnością od Boga — bowiem cóż masz, czego byś nie otrzymał? — i napełnicie się wdzięcznością i pragnieniem odwzajemnienia się Ojcu, który nas kocha aż do szaleństwa.

Odżyje w was wówczas dobry duch synowskiej miłości, dzięki któremu będziecie się zwracali do Boga z czułością serca. Nie dajcie się omamić obłudnikom, kiedy wokół was zaczną siać wątpliwości, czy Bóg ma prawo żądać od nas aż tak wiele. Stańcie w obecności Boga bezwarunkowo, ulegli jak glina w ręku garncarza i wyznajcie z pokorą: Deus meus et omnia! Jesteś mi Bogiem i wszystkiem! A jeżeli kiedyś nadejdzie nieoczekiwany cios, czy niezawinione przykrości ze strony ludzi, potraficie na nowo zaśpiewać z radością: Niech się stanie, niech się spełni, niechaj będzie pochwalona i na wieki wysławiona najsprawiedliwsza i najłaskawsza Wola Boża we wszystkim. Amen. Amen.

Naszą sytuację wobec Boga oddaje najtrafniej przypowieść ewangeliczna o słudze, który dłużny był dziesięć tysięcy talentów. Również my nie mamy czym spłacić olbrzymiego długu w postaci tylu łask Bożych, długu, który powiększamy w rytm naszych osobistych grzechów. Choćbyśmy jak najusilniej się starali, nigdy nie potrafimy równą miarą oddać tego wszystkiego, co nam Pan darował. Lecz bezsilność ludzkiej sprawiedliwości z obfitością uzupełnia miłosierdzie Boże. Bóg może darować nam długi bo jest dobry, bo na wieki Jego łaskawość.

Jak pamiętacie, przypowieść ta kończy się drugą sceną, która stanowi jakby kontrapunkt pierwszej. Ów sługa, któremu dopiero co darowano olbrzymi dług, nie lituje się nad swoim towarzyszem, dłużnym mu zaledwie sto denarów. Tu właśnie ujawnia się jego małoduszne serce. Ściśle mówiąc, nikt nie może odmówić mu prawa domagania się zwrotu tego, co do niego należy, niewątpliwie, a jednak coś w nas się buntuje i mówi, że ta bezlitosna postawa daleka jest od prawdziwej sprawiedliwości. To nie jest sprawiedliwe, że ten, który dopiero co został potraktowany miłosiernie, z łaskawością i wyrozumiałością, nie okazuje choćby odrobiny cierpliwości swojemu dłużnikowi. Zwróćcie uwagę, że sprawiedliwość nie polega wyłącznie na odmierzaniu praw i obowiązków, jak w wypadku zadań arytmetycznych, które rozwiązuje się po prostu przez dodawanie lub odejmowanie.

Chrześcijańska cnota sprawiedliwości jest bardziej ambitna, każe nam być wdzięcznymi, uprzejmymi, hojnymi; postępować jak przysta wiernym i uczciwym przyjaciołom, zarówno w czasach dobrych, jak i wśród przeciwności; przestrzegać prawa i okazywać szacunek prawowitym władzom; chętnie dokonywać sprostowań, gdy tylko uświadomimy sobie, że w sposób błędny podchodziliśmy do jakiejś kwesti. Nade wszystko zaś, jeżeli jesteśmy sprawiedliwi, będziemy nasze obowiązki zawodowe, rodzinne, społeczne… traktować poważnie, wypełniać je bez ostentacji i rozgłosu, pracując z zaangażowaniem i korzystając ze swoich praw, które są równocześnie obowiązkami.

Nie wierzę w sprawiedliwość próżniaków, ponieważ przy ich dolce far niente — jak mawia się w moich umiłowanych Włoszech — brak im nieraz i to w sposób bardzo poważny, jednej z najbardziej fundamentalnych zasad sprawiedliwości, to jest pracy. Nie powinniśmy zapominać, że Bóg stworzył człowieka, ut operaretur, aby pracował, i inni — nasza rodzina i nasz kraj, cały rodzaj ludzki — potrzebują naszej rzetelnej pracy. Dzieci moje, jakże nędzne pojęcie o sprawiedliwości mają ci, którzy sprowadzają ją do prostego podziału dóbr materialnych!

Od dzieciństwa — czyli jak mówi Pismo, skoro tylko miałem uszy do słuchania — słyszałem gadaninę na temat kwestii społecznej. Nie chodzi tu o nic szczególnego, bo to jest problem stary jak świat. Pojawił się prawdopodobnie w chwili, gdy ludzie zaczęli się jakoś organizować, przez co wystąpiły w sposób bardziej widoczny różnice wieku, inteligencji, pracowitości, zainteresowań i osobowości.

Nie wiem, czy istnienie klas społecznych jest nieodzowne; w każdym razie roztrząsanie tego problemu nie należy do mnie, a już na pewno nie tutaj, w oratorium, gdzie zebraliśmy się, aby mówić o Bogu — nie chciałbym w swoim życiu mówić o niczym innym — i aby rozmawiać z Bogiem.

O wszystkim tym, co Opatrzność pozostawiła wolnej i uprawnionej dyskusji między ludźmi, myślcie to, co uważacie za słuszne. Ja jednak, jako kapłan Chrystusa, muszę wznosić się wyżej i przypominać wam, że w żadnym wypadku nie możemy zaprzestać kierowania się sprawiedliwością, nawet z heroizmem, gdyby to było konieczne.

Jesteśmy zobowiązani do obrony wolności osobistej każdego człowieka, wiedząc, że to Jezus Chrystus zapewnił nam tę wolność. Inaczej bowiem, jakim prawem będziemy domagać się wolności dla siebie? Winniśmy także szerzyć prawdę, ponieważ veritas liberabit vos, prawda nas wyzwala, podczas gdy niewiedza zniewala. Winniśmy bronić prawa wszystkich ludzi do życia, do posiadania tego co niezbędne dla godnej egzystencji, prawa do pracy i odpoczynku, do wyboru stanu, do założenia rodziny, do wydania na świat dzieci w ramach małżeństwa i do możliwości ich wychowania, do pogodnego przeżywania czasu choroby i starości, dostępu do dóbr kultury, do zrzeszania się z innymi obywatelami w godziwych celach, a na pierwszym miejscu — do poznania i miłowania Boga w pełnej wolności, gdyż sumienie — jeżeli jest prawe — odkryje ślady Stwórcy we wszystkich rzeczach.

Dlatego też należy z całą mocą podkreślić — nie zajmuję się tu polityką, głoszę tylko nauczanie Kościoła — że marksizm jest nie do pogodzenia z wiarą w Chrystusa. Czy jest coś bardziej przeciwnego wierze niż system, który zasadza się w całości na rugowaniu z duszy miłosnej obecności Boga? Wołajcie to głośno, tak aby wasz głos był słyszany wyraźnie: do życia sprawiedliwego wcale nie potrzebujemy marksizmu. Przeciwnie, ten poważny błąd, ograniczając się do rozwiązań materialistycznych, ignorując Boga pokoju, tworzy tylko przeszkodę do osiągnięcia szczęścia i harmonii pomiędzy ludźmi. W chrześcijaństwie znajdujemy dobre światło, które daje odpowiedź na wszystkie problemy. Wystarczy, że będziecie szczerze starali się być katolikami, non verbo neque lingua, sed opere et veritate, nie słowem ani językiem, lecz czynem i prawdą, ilekroć tylko nadarzy sie okazja — a jeśli trzeba to jej szukajcie — głoście to bez niedomówień i bez lęku.

Czytajcie Pismo Święte. Rozważajcie po kolei sceny z życia Pana, Jego nauki. Szczególną uwagę zwróćcie na rady i przestrogi kierowane do tej garstki ludzi, którzy staną się Jego Apostołami, wysłannikami na wszystkie krańce świata. Co stanowi tu motyw przewodni? Czy nie nowe przykazanie miłości? To właśnie miłością torowali sobie drogę w ówczesnym zepsutym, pogańskim świecie.

Bądźcie pewni, że sama sprawiedliwość nigdy nie rozwiąże wielkich problemów ludzkości. Jeśli sprawiedliwość wymierza się w sposób oschły, nie dziwcie się, że ludzie czują się zranieni. Godność człowieka wymaga o wiele więcej, człowiek jest przecież dzieckiem Bożym. To miłość winna przenikać i towarzyszyć sprawiedliwości, gdyż osładza i przebóstwia wszystko: Bóg jest miłością. Zawsze winniśmy kierować się miłością do Boga, która sprawia, że miłość bliżniego staje się łatwiejsza i która oczyszcza oraz uszlachetnia wszelką ziemską miłość.

Długa jest droga od surowej sprawiedliwości do pełnej miłości. I niewielu potrafi wytrwać na tej drodze do końca. Jedni poprzestają na dojściu zaledwie do progu, pomijają sprawiedliwość ograniczając się do odrobiny dobroczynności, którą nazywają miłościa bliźniego, nie uświadamiając sobie, że spełniają jedynie drobną cząstkę tego, co mają obowiązek czynić. Okazują się tak zadowoleni z siebie jak faryzeusz, który sądził, że doskonale wypełnia prawo, gdyż pościł przez dwa dni w tygodniu i płacił dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywał.

Miłość bliźniego, która jest jak hojne przelewanie się sprawiedliwości, na pierwszym miejscu wymaga spełnienia obowiązku: należy zacząć od tego, czego wymaga sprawiedliwość; kolejnym krokiem jest czynienie tego, co bardziej słuszne… Lecz miłość wymaga jeszcze czegoś więcej: wielkiej subtelności, wielkiej delikatności, wielkiego szacunku, wielkiego taktu. Słowem, postępowania za radą Apostoła: Jeden drugiego brzemiona noście i tak wypełnijcie prawo Chrystusowe. Wtedy dopiero będziemy rzeczywiście w pełni żyć miłością i wypełnimy przykazanie Jezusa.

Nie ma dla mnie lepszego przykładu praktycznego związku miłości i sprawiedliwości niż postępowanie matek. Z jednakową czułością kochają każde ze swoich dzieci i właśnie ta ich miłość sprawia, że traktują je niejednakowo — z nierówną sprawiedliwością — ponieważ każde z nich jest inne. Podobnie i w naszych stosunkach z bliźnimi miłość doskonali i dopełnia sprawiedliwość, gdyż każe nam postępować niejednakowo wobec niejednakowych ludzi, dostosowywać się do konkretnych sytuacji, przygnębionym nieść radość, wiedzę tym, którym brakuje wykształcenia, pociechę samotnym… Sprawiedliwość wymaga, by dawać każdemu to, co mu się należy, a to nie oznacza dawania wszystkim tego samego. Utopijny egalitaryzm jest źródłem największych niesprawiedliwości.

Aby zawsze postępować tak jak postępują dobre matki, powinniśmy zapomnieć o sobie samych i nie dążyć do innego panowania niż służenie bliźnim — jak Jezus Chrystus, który ukazywał swym życiem i głosił, że Syn Człowieczy… nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć. To wymaga stanowczości w podporządkowaniu własnej woli wzorcowi Bożemu, aby pracować dla wszystkich, walczyć o szczęście wieczne i dobrobyt innych. Nie znam lepszej drogi bycia sprawiedliwym aniżeli droga oddania się i służby.

Być może, pomyśli ktoś, że jestem naiwny. To nie ma dla mnie znaczenia, choćby mnie nawet tak określano, ponieważ ja wciąż wierzę w miłość i zapewniam was, że będę wierzył zawsze! I dopóki Bóg daje mi życie, będę się starał nadal — jako kapłan Chrystusa — szerzyć jedność i pokój pomiędzy tymi, którzy będąc dziećmi tego samego Ojca-Boga, są braćmi; żeby ludzkość lepiej się rozumiała i żeby wszyscy podzielali ten sam ideał — ideał Wiary!

Zwróćmy się do Najświętszej Maryi Panny, Panny roztropnej i wiernej, i do świętego Józefa, Jej oblubieńca, doskonałego wzoru człowieka sprawiedliwego. Oni, którzy w obecności Jezusa, Syna Bożego, praktykowali cnoty, które tu rozważaliśmy, wyjednają nam łaskę, byśmy w swojej duszy mocno zakorzenili te same cnoty, abyśmy zawsze byli zdecydowani, w każdym momencie, postępować jak dobrzy uczniowie Nauczyciela: mądrzy, sprawiedliwi i pełni miłości.

Odniesienia do Pisma Świętego
Odniesienia do Pisma Świętego
Odniesienia do Pisma Świętego
Odniesienia do Pisma Świętego
Odniesienia do Pisma Świętego
Odniesienia do Pisma Świętego
Odniesienia do Pisma Świętego
Odniesienia do Pisma Świętego
Ten rozdział w innym języku