Wielkość życia codziennego

Przed wielu laty wędrowaliśmy po Kastylii i po drodze zobaczyliśmy scenę, która mnie poruszyła, i wielekroć pomogła mi potem podczas modlitwy: kilku mężczyzn wbijało w ziemię pale, które później posłużyły do zawieszenia siatki tworząc zagrodę. Następnie do tego miejsca przyszli pasterze z jagniętami i owcami, nawołując je po imieniu, i wprowadzili je do zagrody, gdzie mogły być wszystkie razem i czuć się bezpiecznie.

Dzisiaj, Panie mój i Boże, moje myśli w sposób szczególny zwracają się znowu ku tym pasterzom i ich trzodzie, ponieważ wszyscy, którzy zgromadziliśmy się tutaj, żeby rozmawiać z Tobą — podobnie jak wiele innych ludzi na całym świecie — wiemy, że zostaliśmy zgromadzeni w Twojej owczarni. Ty sam nam powiedziałeś: Ja jestem dobrym pasterzem i znam owce moje, a moje Mnie znają. Znasz nas dobrze; wiesz, że pragniemy zawsze słuchać uważnie Twojego głosu Dobrego Pasterza, i iść za nim, gdyż to jest życie wieczne: aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa.

Jestem tak bardzo rozkochany w obrazie Chrystusa otoczonego zewsząd swymi owieczkami, że poleciłem obraz ten umieścić w kaplicy, gdzie zwykle odprawiam Mszę świętą; a w innych miejscach kazałem wypisać słowa Jezusa, które budzą świadomość obecności Bożej: cognosco oves meas et cognoscunt me meae (znam owce moje, a moje Mnie znają), abyśmy w każdej chwili mieli na uwadze to, że On nas karci, wychowuje i poucza jak pasterz swoją trzodę. To wspomnienie z wędrówki po Kastylii wiąże się więc ściśle z naszym tematem.

Wszyscy, wy i ja, stanowimy cząstkę rodziny Chrystusowej, bowiem Bóg wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem. Z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów przez Jezusa Chrystusa, według postanowienia swej woli. To niezasłużone wybranie przez Pana wyznacza nam bardzo określony cel — osobistą świętość, jak to z naciskiem powtarza święty Paweł: haec est voluntas Dei: sanctificatio vestra, wolą Bożą jest wasze uświęcenie. A więc nie zapominajmy nigdy o tym: po to jesteśmy w gronie uczniów Nauczyciela, aby osiągnąć ten szczyt.

Nie mogę zapomnieć pewnego wydarzenia — sprzed wielu lat. Poszedłem do katedry w Walencji na modlitwę i tam przechodziłem koło grobu Czcigodnego Sługi Bożego Ridaura. Opowiedziano mi wtedy, że kiedy tego kapłana, który był już bardzo stary, pytano, ile ma lat, on odpowiadał zawsze zdecydowanie: poquets (po walencjańsku: niewiele!) i wyjaśniał, że liczą się tylko lata spędzone w służbie Bożej. Wielu z was może policzyć na palcach jednej ręki te lata, od kiedy zdecydowaliście się należeć całkowicie do Boga i służyć Mu pośród świata, w swoim własnym środowisku, poprzez wykonywanie swojego zawodu lub funkcji. Ale to nie jest zbyt ważne; ważne jest tylko to, abyśmy niejako ogniem wypalili sobie w duszy pewność, że wezwanie do świętości, skierowane przez Jezusa Chrystusa do każdego człowieka bez wyjątku, wymaga od wszystkich pielęgnowania życia wewnętrznego i codziennego ćwiczenia się w cnotach chrześcijańskich; i to nie w sposób byle jaki, i nie w sposób wykraczający tylko nieco ponad przeciętność, a nawet nie w sposób wspaniały: Pan żąda od nas zdecydowania posuniętego aż do heroizmu, w pełnym i najmocniejszym znaczeniu tego słowa.

Cel, który stawiam przed wami, a raczej, który Bóg wytyczył nam wszystkim, nie jest złudnym i nieosiągalnym ideałem. Mógłbym opowiedzieć wam wiele konkretnych przykładów z życia zwyczajnych mężczyzn i kobiet, takich jak wy i ja, którzy spotkali Jezusa przechodzącego quasi in occulto (nie jawnie lecz skrycie) przez na pozór najzwyklejsze drogi ich życia i postanowili iść za Nim, z miłością obejmując codzienny krzyż. W tych czasach ogólnego upadku obyczajów, rozwiązłości i zniechęcenia, rozpusty i anarchii wydaje się coraz bardziej aktualne moje proste i głębokie przekonanie, które przenika mnie od początku mojego kapłańskiego trudu i które chciałbym przekazać wszystkim: kryzysy tego świata spowodowane są brakiem świętych.

Życie wewnętrzne, Jest ono niezbędnym wymogiem, wezwaniem, które Nauczyciel skierował do każdego z nas. Mamy być święci — jak to się mówi — od stóp do głów. Być prawdziwymi, autentycznymi chrześcijanami, godnymi kanonizacji; w przeciwnym razie okaże się, że zawiedliśmy jako uczniowie jedynego Nauczyciela. Nie zapominajcie ponadto, że Bóg kierując na nas spojrzenie i udzielając nam łaski w walce o osiągnięcie świętości pośród świata, zobowiązuje nas przez to do apostolstwa. Zrozumcie, że nawet po ludzku rzecz biorąc, troska o inne dusze jest logiczną konsekwencją tego Bożego wybraństwa, jak twierdzi jeden z Ojców Kościoła: Kiedy odkryjecie, że coś przyniosło wam korzyść, staracie się przyciągnąć innych. Winniście zatem pragnąć, by po drogach Pańskich szli z wami inni ludzie. Jeżeli idziecie na rynek czy do łaźni, a napotkacie kogoś, kto nie ma nic do roboty, zapraszacie go, aby wam towarzyszył. Przenieście ten ziemski zwyczaj do spraw duchowych i kiedy podążacie ku Bogu, nie czyńcie tego sami.

Jeśli nie chcemy daremnie tracić czasu — nawet zasłaniając się fałszywymi wymówkami z powodu trudności zewnętrznych, czynionych nam przez otoczenie, jakich nie brakowało od początków chrześcijaństwa — musimy pamiętać, że Jezus Chrystus skuteczność naszego działania, zmierzającego do pociągnięcia drugich, wiąże zazwyczaj z naszym życiem wewnętrznym. Jako warunek skuteczności działania apostolskiego Chrystus stawia świętość; a raczej, powiem poprawniej, wysiłek naszej wierności, gdyż na ziemi nigdy nie będziemy świętymi. Wydaje się to niewiarygodne, ale Bóg i ludzie potrzebują z naszej strony wierności bez półśrodków i kompromisów, wierności wobec pełni powołania chrześcijańskiego, które przyjmujemy i z miłością staramy się wytrwale realizować.

Może ktoś z was pomyśli, że zwracam się wyłącznie do grona wybranych. Nie pozwólcie się jednak tak łatwo oszukać przez brak odwagi i wygodnictwo. Odczujcie natomiast całą powagę Bożego wezwania, abyście się stali drugim Chrystusem, ipse Christus, samym Chrystusem; słowem — odczujcie pilną potrzebę, by nasze postępowanie było zgodne z wymaganiami wiary, gdyż świętość, do której mamy dążyć, nie jest jakąś świętością drugiej kategorii. Taka świętość nie istnieje. I skierowany do nas podstawowy wymóg — zgodny ze swej istoty z naszą naturą — polega na tym, by kochać: miłość jest więzią doskonałości, miłość, którą winniśmy praktykować zgodnie z wyraźnym przykazaniem ustanowionym przez samego Pana: Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem, to znaczy, nie zachowując niczego dla siebie. Na tym polega świętość.

Oczywiście, chodzi tu o cel wysoki i trudny do osiągnięcia. Nie traćcie jednak sprzed oczu faktu, że nikt nie rodzi się świętym. Świętość wykuwa się w ustawicznym współdziałaniu łaski Bożej i ludzkiej odpowiedzi na nią. Wszystko, co się rozwija — zauważa jeden z pisarzy chrześcijańskich pierwszych wieków, mówiąc o zjednoczeniu z Bogiem — jest najpierw małe. Dopiero stopniowo, dzięki ciągłemu przyjmowaniu pokarmu, rośnie stale i staje się wielkie. Dlatego powiadam ci, że jeżeli pragniesz postępować jak konsekwentny chrześcijanin — a wiem, że tego pragniesz, jakkolwiek wielekroć ciężko ci przychodzi przezwyciężać lub dźwigać to biedne ciało — musisz przywiązywać wielką uwagę do rzeczy najmniejszych, gdyż świętość, której Pan Nasz wymaga od ciebie, osiąga się przez wykonywanie — z miłością do Boga — pracy i codziennych obowiązków, które zazwyczaj składają się z rzeczy małych.

Myślę teraz o tych spośród was, którzy mimo upływu wielu lat nadal marzą — w czczych i dziecinnych fantazjach, jak ów Tartarin z Tarascon— o polowaniu na lwy po korytarzach swego domu, gdzie co najwyżej można by znaleść szczura. Myśląc o takich spośród was, chcę raz jeszcze przypomnieć, jak wspaniałą a zgodną z wolą Bożą drogą jest wypełnianie zwykłych, codziennych obowiązków i staczanie przy tym tych walk, które napawają Pana Boga radością, a które oprócz nas zna tylko On.

Bądźcie pewni, że z reguły nie będziecie dokonywać czynów spektakularnych, choćby dlatego, że rzadko nadarza się po temu okazja. Natomiast nie zabraknie wam okazji do wykazania swojej miłości do Jezusa Chrystusa poprzez rzeczy drobne, zwykłe. Również w rzeczach najdrobniejszych — tłumaczy święty Hieronim — objawia się wielkość duszy. Podziwiamy Stwórcę nie tylko w niebie i ziemi, w słońcu i oceanie, w słoniach i wielbłądach, bykach, koniach, lampartach, niedźwiedziach i lwach; ale również w stworzeniach maleńkich, takich jak mrówki, komary, muszki, gąsieniczki i inne zwierzątka tego rodzaju, które znamy raczej z widzenia niż z nazwy: zarówno w wielkich stworzeniach jak i w małych podziwiamy to samo mistrzostwo. Podobnie dusza, która oddaje się całkowicie Bogu, wkłada w rzeczy małe taki sam zapał, co w wielkie.

Kiedy zastanawiamy się nad słowami Pańskimi: A za nich Ja poświęcam w ofierze samego siebie, aby i oni byli uświęceni w prawdzie, jasno widzimy jedyny nasz cel: uświęcenie, czy też to, że mamy być święci, aby uświęcać innych. Tutaj może się pojawić pewna subtelna pokusa, może ogarnie nas myśl, że bardzo niewielu jest gotowych odpowiedzieć na to Boże zaproszenie; bądź też, iż jesteśmy tylko narzędziami, które niewiele są warte. To prawda, że jesteśmy nieliczni w porównaniu z resztą ludzkości i jako poszczególne jednostki nic nie jesteśmy warci; wszakże Nauczyciel mówi z całą stanowczością: chrześcijanin jest światłem, solą, zaczynem świata, a trochę kwasu ma moc zakwasić całe ciasto. Dlatego właśnie głosiłem stale, że interesują nas wszystkie dusze — na sto dusz interesuje nas sto — bez żadnego wyjątku, gdyż wiemy, że Jezus Chrystus odkupił nas wszystkich, ale zatrudnić pragnie nas niewielu, byśmy, pomimo naszej osobistej nicości, głosili zbawienie.

Uczeń Chrystusa nigdy nie będzie traktował nikogo niewłaściwie; błąd nazwie błędem, ale gdy ktoś się myli, powinien zwrócić mu uwagę z delikatnością, w przeciwnym razie nie będzie mu mógł pomóc, nie będzie mógł go uświęcić. Musimy nauczyć się żyć razem, rozumieć się wzajemnie, wybaczać sobie nawzajem, być sobie braćmi; i jak radził święty Jan od Krzyża, w każdej chwili należy nieść miłość tam, gdzie jej nie ma, aby czerpać miłość , również w tych pozornie mało ważnych okolicznościach, które niesie ze sobą praca zawodowa, stosunki rodzinne i społeczne. Dlatego wykorzystamy, ty i ja, nawet najbanalniejsze okazje, które będą powstawać wokół nas, aby je uświęcać, aby uświęcać samych siebie i aby uświęcać tych, którzy wraz z nami dzielą te same codzienne troski. Odczujemy wtedy w naszym życiu słodki i zachęcający ciężar współodkupienia.

Chciałbym kontynuować tę rozmowę przed Panem Naszym nawiązując do notatki zapisanej przed wieloma laty, nadal jednak aktualnej. Wypisałem sobie wówczas kilka uwag Teresy z Avili: wszystko to, co jest przemijające, a nie podoba się Bogu, jest niczym, a nawet mniej niż niczym. Czy rozumiecie, dlaczego dusza przestaje zażywać pokoju i pogody, kiedy oddala się od swego celu, kiedy zapomina, że Bóg ją stworzył dla świętości? Starajcie się nigdy nie zagubić tego nadprzyrodzonego punktu widzenia, również w czasie rozrywki lub odpoczynku, które w życiu każdego są równie potrzebne jak praca.

Choćbyście zdobyli uznanie i autorytet w swej pracy zawodowej i osiągnęli wybitne sukcesy w wyniku tej pełnej wolności inicjatywy w działalności doczesnej, ale przy tym zatracili ów zmysł nadprzyrodzony, który ma cechować całe wasze działanie, to w sposób godny pożałowania zboczylibyście z drogi.

Pozwólcie na krótką dygresję, która wiąże się z tym, co powiedziałem. Nie pytałem nigdy nikogo z tych, którzy się do mnie zbliżyli, jakie są jego poglądy polityczne — to mnie w ogóle nie interesuje! Przez tę zasadę postępowania chcę podkreślić coś bardzo istotnego dla Opus Dei, któremu z łaski i miłosierdzia Bożego poświęciłem się całkowicie, ażeby służyć Kościołowi świętemu. Temat polityki nie interesuje mnie, gdyż jako chrześcijanie cieszycie się w kwestiach o charakterze politycznym, społecznym, kulturalnym, etc. pełną wolnością, wraz ze związaną z tym odpowiedzialnością. Jedyne granice to te stawiane przez Urząd Nauczycielski Kościoła. I tylko wtedy, gdybyście przekroczyli te granice, budziłoby to mą troskę — ze względu na dobro waszych dusz; dopiero wtedy musiałbym was jasno upomnieć, wskazując sprzeczność między wyznawaną przez was wiarą a waszym działaniem. Tego świętego szacunku dla waszej opcji, o ile nie oddala was ona od prawa Bożego, nie rozumieją ci, którzy nie znają prawdziwego pojęcia wolności, jaką dla nas zdobył Chrystus na Krzyżu, qua libertate Christus nos liberavit. Nie rozumieją tego sekciarze z jednego i drugiego krańca. Jedni starają się narzucić swoje poglądy w sprawach doczesnych niczym dogmaty, drudzy degradują człowieka, wystawiając wiarę na najzuchwalsze błędne interpretacje.

Wróćmy jednak do naszego rozważania. Powiedziałem już wcześniej, że możecie odnosić jak najbardziej spektakularne sukcesy w dziedzinie społecznej, w działalności publicznej, w zadaniach zawodowych, ale gdy zaniedbacie swoje życie wewnętrzne i oddalicie się od Pana, poniesiecie w końcu ogromną porażkę. W oczach Boga, a to jest decydujące, zwycięstwo odnosi ten, kto stara się o postępowanie autentycznie chrześcijańskie — nie ma rozwiązania pośredniego. Stąd też spotykacie tylu ludzi, którzy, oceniając rzecz po ludzku, powinni czuć się bardzo szczęśliwi, a tymczasem ich życie pełne jest niepokoju i goryczy; wydawałoby się, że obfitują w radość i szczęście, a tymczasem gdy się tylko trochę zadraśnie ich dusze, odkrywa się cierpki smak, bardziej gorzki od żółci. Nie zdarzy się to nikomu z nas, jeżeli będziemy starać się prawdziwie spełniać we wszystkim wolę Boga, czcić Go i wielbić, szerząc wszędzie Jego Królestwo.

Sprawia mi bardzo wielki ból, kiedy się dowiaduję, że jakiś katolik — dziecko Boże, które na Chrzcie świętym zostało powołane, by być drugim Chrystusem — uspokaja swoje sumienie formalistyczną pobożnością, pewnego rodzaju religijnym sentymentalizmem: modli się od czasu do czasu, tylko wtedy kiedy czuje, że mu to korzyść przyniesie! We Mszy świętej widzi obowiązek niedzielny, którego nie trzeba jednak traktować nazbyt rygorystycznie, natomiast troskliwie i regularnie o ustalonych godzinach dba o zaspokojenie swego żołądka. Ludzie tacy gotowi są odstąpić od swojej wiary za miskę soczewicy, byle tylko zachować swoją pozycję… A potem bezwstydnie, nie licząc się ze zgorszeniem, posługują się etykietą chrześcijańską, by odnieść z tego korzyść. Nie! Nie zadowalajmy się etykietami! Chcę, abyście byli chrześcijanami z krwi i kości, chrześcijanami w stu procentach. Ale, aby to osiągnąć, musicie konsekwentnie szukać właściwego pożywienia duchowego.

Wiecie z własnego doświadczenia — i słyszeliście, jak często to powtarzałem, żeby zapobiec zniechęceniu — że życie wewnętrzne polega na stałym rozpoczynaniu od nowa, każdego dnia; i spostrzegliście w swoim sercu — podobnie jak ja w swoim — że ustawicznie musimy walczyć. Podczas rachunku sumienia stwierdzacie wciąż te same porażki, które same w sobie są nieznaczne, wam jednak wydają się wręcz ogromne, ponieważ dopatrujecie się w nich braku miłości, oddania, ofiarności, delikatności. To samo zdarza się też mnie. Wybaczcie, że mówię o sobie, ale kiedy przemawiam do was, równocześnie omawiam z Panem potrzeby swojej duszy. Rozbudzajcie w sobie gorące pragnienie zadośćuczynienia, przeżywajcie szczerą skruchę, ale mi nie traćcie pokoju!

Na początku lat czterdziestych musiałem często jeździć do Walencji. Brakło mi na to zupełnie środków. Ja, biedny księżyna i ci, którzy — jak wy teraz — przychodzili do mnie, zbieraliśmy się na modlitwę, gdziekolwiek było to możliwe. Czasami na odludnym brzegu morza — jak pierwsi przyjaciele Nauczyciela… Przypominacie sobie? Święty Łukasz pisze, jak wraz z Pawłem po drodze do Jerozolimy opuścili Tyr: Wszyscy wraz z żonami odprowadzili nas za miasto. Na wybrzeżu padliśmy na kolana i modliliśmy się.

Otóż, pewnego dnia, kiedy po wspaniałym zachodzie słońca zapadł zmierzch, zobaczyliśmy, że do brzegu przybija łódź. Wyskoczyli z niej na brzeg ludzie ogorzali, silni jak skała, mokrzy, o nagich torsach, tak opaleni, że wydawali się być jak z brązu. Zaczęli wydobywać z wody sieci ciągnące się za łodzią, pełne ryb lśniących srebrzyście. Ciągnęli z wielkim zapałem, z olbrzymią energią, ich stopy zagłębiały się w piasek. Nagle nadbiegł jakiś chłopczyk, opalony jak oni, podszedł do liny, chwycił swymi rączkami i również zaczął ciągnąć, ale bardzo niezdarnie. Rybacy, ludzie twardzi i prości, musieli odczuć wzruszenie, skoro pozwolili małemu, by z nimi pracował; nie odepchnęli go, choć bardziej im przeszkadzał niż pomagał.

Pomyślałem o was i o sobie; o was, których jeszcze nie znałem i o sobie, o tym naszym wspólnym ciągnięciu liny każdego dnia, w tylu przeróżnych sprawach. Jeśli staniemy przed Bogiem, Panem naszym, jak ten chłopczyk, przeświadczeni o swojej słabości, lecz zdecydowani, by spełniać Jego zamysły, łatwiej osiągniemy cel. Przyciągniemy na brzeg pełną sieć, gdyż naszym nieudolnym wysiłkom przyjdzie z pomocą moc Boża.

Znacie obowiązki chrześcijańskie na tyle, by pójść pewnie i bezpiecznie drogą prowadzącą do świętości; jesteście również uprzedzeni o niemal wszystkich trudnościach, gdyż ujawniają się one już na samym początku drogi. Teraz nalegam, abyście pozwolili sobie pomóc, dali się prowadzić duchowemu przewodnikowi, któremu powierzycie swoje pragnienie świętości i codzienne problemy, które dotyczą życia wewnętrznego, porażki, których doznajecie i swoje zwycięstwa.

W tym kierownictwie duchowym bądźcie zawsze bardzo szczerzy. Nie skrywajcie niczego, otwórzcie szeroko swoją duszę, bez obawy i wstydu. W przeciwnym razie droga, z początku tak prosta i równa stanie się kręta, a to, co na początku było wprost niczym, zamieni się w dławiący węzeł. Nie sądźcie, że ci, którzy się gubią, są ofiarami nagłego nieszczęścia; każdy z nich błądził na początku swej drogi, albo zaniedbał przez dłuższy czas swoją duszę, tak iż osłabiając stopniowo moc swoich cnót, a pozwalając w zamian na stopniowe rośnięcie wad, załamał się w sposób godny pożałowania… Dom nie zawala się ni stąd ni zowąd: albo była jakaś wada w jego fundamentach, albo niedbalstwo jego mieszkańców trwało zbyt długo, tak iż początkowe niewielkie usterki osłabiając moc konstrukcji spowodowały, że z chwilą nadejścia burzy lub ulewnych deszczów nieodwołalnie musiał się zawalić i w ten sposób wyjawić lata zaniedbań.

Czy pamiętacie historię Cygana, który poszedł do spowiedzi? Oczywiście, jest to rzecz zmyślona, anegdota, bo przecież ze spowiedzi nie opowiada się niczego, a dodam też, że osobiście bardzo lubię Cyganów. Biedaczysko! Był prawdziwie skruszony: Księżulku, wyznaję, że ukradłem postronek… — to tak niewiele, nieprawda? — a do niego był przywiązany muł, a za nim drugi postronek…i jeszcze jeden muł… I tak aż do dwudziestu. Dzieci moje, tak samo jest z nami. Jeżeli przyzwolimy sobie na postronek, reszta przychodzi już sama, przychodzi kolejno cały szereg złych skłonności, nędz, które upokarzają i zawstydzają; to samo dzieje się we współżyciu z drugimi; zaczyna się od małych uszczypliwości, a kończy na odwracaniu się do siebie tyłem i lodowatej obojętności.

Schwytajcie nam lisy, małe lisy, co pustoszą winnice, bo w kwieciu są winnice nasze. Mamy być wierni w małych rzeczach, bardzo wierni w małych rzeczach. Jeśli poczynimy wysiłki w tej dziedzinie, nauczymy się także z ufnością uciekać w ramiona Najświętszej Maryi Panny jako Jej dzieci. Czy na początku nie wspomniałem wam, że wszyscy mamy niewiele lat, bo tyle tylko, ile spędziliśmy w zażyłości z Bogiem? Jest więc rozsądne, aby nasza nędza i małość zbliżyły się do wielkości i świętej czystości Matki Bożej, która jest również naszą Matką.

Posłuchajcie jeszcze jednej historii, prawdziwej; mogę ją opowiedzieć, gdyż od tego wydarzenia upłynęło już wiele lat, a pewna ostrość wyrażeń dopomoże wam w refleksji. Prowadziłem rekolekcje dla księży z różnych diecezji. Podchodziłem do każdego z miłością i zainteresowaniem, gdyż chciałem, aby przyszli porozmawiać i ulżyć swemu sumieniu, ponieważ my, kapłani, również potrzebujemy braterskiej rady i pomocy. Zacząłem rozmowę z jednym z nich. Miał nieco nieokrzesane maniery, ale był to człowiek bardzo szlachetny i szczery. Pociągnąłem go nieco za język, delikatnie ale stanowczo, aby zaleczyć ewentualne rany, które mogły tkwić w jego sercu. Nagle przerwał mi tymi mniej więcej słowami: Bardzo zazdroszczę memu osiołkowi. Posługiwał w siedmiu probostwach i nikt nie mógł nic złego na niego powiedzieć. Żebym to i ja służył tak jak on!

Zróbmy gruntowny rachunek sumienia… Być może, również my nie zasługujemy na pochwałę, którą ów księżyna wyśpiewał na cześć swego osła. Tyle pracowaliśmy, piastowaliśmy tyle odpowiedzialnych stanowisk, odnosiliśmy sukcesy w takiej czy innej dziedzinie… Ale, czy stając przed obliczem Boga nie znajdujesz niczego, czego musisz żałować? Czy naprawdę starałeś się zawsze służyć Bogu i swoim braciom — ludziom, czy też raczej pielęgnowałeś swój egoizm, swój osobisty prestiż, swoje ambicje, swój sukces wyłącznie doczesny i beznadziejnie przemijający?

Mówię to do was bez ogródek, ponieważ chcę jeszcze raz dokonać bardzo szczerego aktu skruchy i ponieważ chciałbym, aby również każdy z was prosił o przebaczenie. Na widok naszych niewierności, na widok tylu błędów, słabości, tchórzostwa — każdy z nas zna swoje — z serca powtórzmy Panu owo zawołanie Piotra: Domine, tu omnia nosti, tu scis quia amo te!. Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham, pomimo mojej nędzy! I odważam się dodać: Ty wiesz, że Cię kocham, właśnie przez tę moją nędzę, gdyż to ona skłania mnie do szukania oparcia w Tobie, który jesteś moją mocą: quia tu es Deus, fortitudo mea. A teraz, wzbudziwszy akt skruchy, zacznijmy raz jeszcze od nowa.

Życie wewnętrzne. Świętość w wypełnianiu zwyczajnych obowiązków, świętość w drobnych sprawach, świętość w pracy zawodowej, w troskach każdego dnia… świętość, by móc uświęcać innych. Kiedyś pewien mój znajomy — a właściwie nie znam go dobrze do dziś! — śnił, że leci wysoko samolotem, lecz nie wewnątrz, w kabinie; leciał siedząc na jednym ze skrzydeł. Nieszczęśnik, ileż przeżył trwogi! Zdawałoby się, że Pan Bóg dał mu do zrozumienia, że tak się dzieje z duszami o wzniosłych dążeniach apostolskich, którym brak jednak życia wewnętrznego lub zaniedbują je. Pozostają w ciągłym niebezpieczeństwie upadku, w cierpieniu i w niepewności.

I w gruncie rzeczy myślę, że na poważne niebezpieczeństwo pobłądzenia narażają się ci, którzy rzucają się w działanie, aktywizm, zaniedbując środki, które umocniłyby ich pobożność: częste przystępowanie do sakramentów świętych, rozmyślanie, rachunek sumienia, czytanie duchowne, żywą więź z Najświętszą Maryją Panną i Aniołami Stróżami… Wszystko to jest przecież wprost niezbędne, by uczynić miłym każdy z dni chrześcijanina. Z wewnętrznego bogactwa płynie wtedy, jak miód z plastra, słodycz i pokój Boży.

W osobistym życiu wewnętrznym, w postawie zewnętrznej, w stosunkach z ludźmi, w pracy — każdy z nas winien starać się trwać stale w obecności Bożej, w stałej rozmowie, w dialogu z Bogiem. Nie chodzi tu o dialog słyszalny. Nie wyraża się on zazwyczaj w słowach, ale w pełnym miłości zaangażowaniu, w sumiennym wykonywaniu swoich zadań do końca, zarówno wielkich jak i małych. Bez takiej wytrwałości nasze postępowanie nie odpowiadałoby konsekwentnie naszej godności dzieci Bożych, gdyż marnowalibyśmy środki, które Pan Bóg opatrznościowo pozostawił w naszym zasięgu, abyśmy doszli do człowieka doskonałego, do miary wielkości według Pełni Chrystusa.

Podczas wojny domowej w Hiszpanii często jeździłem z posługą kapłańską do tylu chłopców, którzy znajdowali się na froncie. W jednym z okopów usłyszałem rozmowę, która głęboko utkwiła mi w pamięci. W pobliżu Teruelu pewien młody żołnierz mówił o drugim żołnierzu, który widocznie był chwiejny, tchórzliwy: To nie jest człowiek z jednej bryły! Smutne by było, gdyby i o nas mówiono zasadnie, że jesteśmy niekonsekwentni; że jesteśmy ludźmi, którzy twierdzą, że chcą być autentycznymi chrześcijanami, świętymi, ale którzy gardzą przy tym środkami prowadzącymi do świętości, gdyż przy spełnianiu swoich obowiązków nie zwracają się ustawicznie do Boga z dziecięcą miłością. Gdyby tak miało wyglądać nasze postępowanie, ani ty, ani ja nie bylibyśmy autentycznymi chrześcijanami.

Starajmy się rozbudzać w głębi serca gorące, nieprzeparte pragnienie zdobycia świętości, chociażbyśmy widzieli w sobie jedynie pełnię nędzy. Nie przerażajcie się; w miarę postępu w życiu wewnętrznym coraz wyraźniej widzi się braki osobiste. Łaska działa w nas niczym szkło powiększające i nawet najdrobniejszy pyłek lub prawie niewidzialne ziarenko piasku mogą się wydawać niezmiernie wielkie, gdyż dusza uzyskuje wielką wrażliwość na to co Boże, i nawet najmniejszy cień niepokoi sumienie, które ma upodobanie jedynie w czystej jasności Boga. Powiedz Mu teraz z głębi swego serca: Panie, naprawdę pragnę być świętym, naprawdę pragnę być Twoim godnym uczniem i iść za Tobą bez zastrzeżeń. I natychmiast winieneś też powziąć zamiar codziennego odnawiania w sobie tych wielkich ideałów, które w tej chwili cię ożywiają.

Jezu, obyśmy byli wytrwali, my, którzy gromadzimy się w imię Twojej Miłości! Obyśmy potrafili zamienić w czyn te pragnienia, które Ty sam rozbudzasz w naszych duszach! Pytajcie często siebie: po co żyję na ziemi? To pomoże wam w waszych staraniach o wypełnianie codziennych zadań w sposób doskonały i pełen miłości, z troską o najdrobniejsze szczegóły. Przypatrujmy się przykładowi świętych; ludzi takich jak my, z krwi i kości, z ułomnościami i słabościami, którzy jednak potrafili pokonać samych siebie dla miłości Bożej; zastanówmy się nad ich postępowaniem i — jak pszczółki, które z różnych kwiatów wybierają nektar — uczmy się z ich walki. Nauczmy się również, wy i ja, odkrywać tyle cnót u osób, które nas otaczają — udzielają nam lekcji pracy, wyrzeczenia, radości… Nie będziemy zbyt często zatrzymywać się nad ich wadami, czyniąc to jedynie wtedy, kiedy będzie konieczne, aby im pomóc przez upomnienie braterskie.

Pan nasz Jezus Chrystus często i chętnie mówił o łodziach i sieciach, także i ja czynię to chętnie, abyśmy z tych właśnie scen ewangelicznych wynieśli mocne i zdecydowane postanowienia. Opowiada nam święty Łukasz, jak kilku rybaków na brzegu Jeziora Genezaret płukało i naprawiało swoje sieci. Jezus podchodzi do łodzi przycumowanych do brzegu i wsiada do jednej z nich, do łodzi Szymona. Z jaką naturalnością Nauczyciel wchodzi do łodzi każdego z nas! Niektórzy narzekają i mówią, że skomplikował im życie. Z wami i ze mną spotkał się On w drodze, aby z miłością i czułością skomplikować nam życie.

Kiedy skończył nauczanie z Piotrowej łodzi, powiedział do rybaków: duc in altum et laxate retia vestra in capturam!. Wypłyń na głębię i zarzućcie sieci na połów! Ufni słowom Chrystusa posłuchali i uzyskali cudowny połów. Wtedy Pan powiada do Piotra, który podobnie jak Jakub i Jan nie mógł wyjść ze zdumienia: Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił. I przyciągnąwszy łodzie do brzegu, zostawili wszystko i poszli za Nim.

Twoja łódź — twoje talenty, twoje aspiracje, twoje osiągnięcia — do niczego nie będzie się nadawać, jeżeli nie oddasz jej do dyspozycji Jezusa Chrystusa, jeżeli nie pozwolisz Mu wejść do niej swobodnie, jeżeli zamienisz ją w bożyszcze. Sam jeden ze swą łodzią, jeżeli będziesz próbował obejść się bez Nauczyciela, to — mówiąc w sposób nadprzyrodzony — pójdziesz wprost na dno. Jedynie gdy będziesz szukał obecności Pana i oddasz ster w Jego ręce, ocalejesz wśród burz i raf życia. Złóż wszystko w ręce Boga. Niechaj twoje myśli, piękne wzloty twojej wyobraźni, twoje szlachetne dążenia, twoja czysta miłość przechodzą przez Serce Chrystusa. W przeciwnym razie, wcześniej czy poźniej, zniszczeją z winy twojego egoizmu.

Jeśli zgodzisz się na to, by Bóg kierował twoją łodzią, jeśli Jemu pozwolisz być włodarzem, jakże będziesz bezpieczny! … nawet gdyby ci się zdawało, że odszedł, że zasnął, nawet gdyby pośród ciemności nocy podniosła się burza, a On zdawał się być daleko. Święty Marek opowiada, że w takiej sytuacji znaleźli się apostołowie i Jezus widząc, jak się trudzili przy wiosłowaniu, bo wiatr był im przeciwny, około czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze … Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się! I wszedł do nich do łodzi, a wiatr się uciszył.

Dzieci moje, ile to rzeczy przydarza się na ziemi!… Ileż mógłbym wam opowiedzieć o ludzkim bólu, cierpieniu, poniewierce, męczeństwie — męczeństwie w dosłownym znaczeniu. Mógłbym też opowiedzieć o heroizmie wielu dusz. W naszych oczach, w naszym umyśle powstaje czasami wrażenie, jak gdyby Jezus spał, nie słyszał nas, lecz święty Łukasz opowiada, jak Pan postępuje wobec swoich uczniów: Odbili od brzegu. A gdy płynęli, zasnął. Wtedy spadł gwałtowny wicher na jezioro, tak że fale ich zalewały i byli w niebezpieczeństwie. Przystąpili więc do Niego i obudzili Go, wołając: Mistrzu, Mistrzu, giniemy! Lecz On wstał, rozkazał wichrom i wzburzonej fali: uspokoiły się, i nastała cisza. A do nich rzekł: Gdzie jest wasza wiara?

Jeśli Mu się oddajemy, również On się nam oddaje. Musimy całkowicie zaufać Nauczycielowi, bez sknerstwa oddać się w Jego ręce; pokazać Mu czynami, że nasza łódź należy do Niego i że my Jemu się oddajemy ze wszystkim, co posiadamy, aby On nami dysponował jak zechce.

Kończę, uciekając się do wstawiennictwa Najświętszej Maryi Panny, z tymi postanowieniami: żyć wiarą, trwać w nadziei, być przywiązanym do Jezusa Chrystusa, kochać Go naprawdę, naprawdę, naprawdę, przeżywać przygodę Miłości, rozkoszować się nią, gdyż zakochani w Bogu jesteśmy; pozwolić, by Chrystus wszedł do naszej biednej łodzi i wziął w posiadanie naszą duszę jako Władca i Pan; okazać Mu szczerze, że będziemy się starali trwać w Jego obecności, dzień i noc, gdyż to On wezwał nas do wiary: ecce ego quia vocasti me! (Oto jestem, przecież mnie wołałeś). I tak wejdziemy wreszcie do Jego owczarni, przyciągnięci wołaniem Dobrego Pasterza, pewni, że jedynie w Jego cieniu znajdziemy prawdziwe szczęście doczesne i wieczne.

Ten rozdział w innym języku