Walka wewnętrzna

Tak jak każde święto chrześcijańskie, to, które obchodzimy, jest w sposób szczególny świętem pokoju. Gałązki oliwne w swojej starożytnej symbolice przywołują scenę z Księgi Rodzaju: Noe, przeczekawszy zaś jeszcze siedem dni, znów wypuścił z arki gołębicę i ta wróciła do niego pod wieczór, niosąc w dziobie świeży listek z drzewa oliwnego. Poznał więc Noe, że woda na ziemi opadła. Teraz wspominamy, że przymierze między Bogiem a Jego ludem zostało potwierdzone i ustanowione w Chrystusie, ponieważ On jest naszym pokojem. W tej cudownej jedności i syntezie tego, co stare, w tym, co nowe - co jest charakterystyczne dla liturgii świętego Kościoła katolickiego - czytamy w dniu dzisiejszym słowa głębokiej radości: Dzieci hebrajskie wyszły naprzeciw Pana, niosąc gałązki oliwne i głośno wołając: "Chwała na wysokościach".

Ta cześć oddawana Chrystusowi wiąże się w naszych duszach z tą, z jaką powitano Jego narodzenie w Betlejem. Gdy Jezus przejeżdżał, opowiada św. Łukasz, ludzie słali swe płaszcze na drodze. Zbliżał się już do zboczy Góry Oliwnej, kiedy całe mnóstwo uczniów poczęło wielbić radośnie Boga za wszystkie cuda, które widzieli. I wołali głośno: "Błogosławiony Król, który przychodzi w imię Pańskie. Pokój w niebie i chwała na wysokościach".

Pax in coelo, pokój w niebie. Spójrzmy jednak również na świat: dlaczego na ziemi nie ma pokoju? Nie, nie ma pokoju. Istnieją tylko pozory pokoju, równowaga strachu, niepewne układy. Nie ma również pokoju w Kościele targanym napięciami, które rozrywają białą szatę Oblubienicy Chrystusa. Nie ma pokoju w wielu sercach, które na próżno starają się wynagrodzić sobie niepokój duszy nieustanną bieganiną, namiastką zadowolenia z dóbr, które nie dają nasycenia, ponieważ pozostawiają gorzki posmak smutku.

Liście palmowe - pisze św. Augustyn - są symbolem hołdu, ponieważ oznaczają zwycięstwo. Pan miał zwyciężyć, właśnie umierając na Krzyżu. W znaku Krzyża miał zatriumfować nad szatanem, księciem śmierci. Chrystus jest naszym pokojem, ponieważ zwyciężył, a zwyciężył, ponieważ walczył z całym złem ludzkich serc.

Chrystus jest naszym pokojem, jest też Drogą. Jeśli chcemy pokoju, musimy iść Jego śladem. Pokój jest konsekwencją wojny, walki, tej walki ascetycznej, wewnętrznej, którą każdy chrześcijanin powinien toczyć przeciwko wszystkiemu, co w jego życiu nie jest z Boga: przeciwko pysze, zmysłowości, egoizmowi, powierzchowności, ciasnocie serca. Bezużyteczne jest wołanie o spokój zewnętrzny, jeśli brakuje pokoju w sumieniach, w głębi duszy, z serca bowiem pochodzą złe myśli, zabójstwa, cudzołóstwa, czyny nierządne, kradzieże, fałszywe świadectwa, przekleństwa.

Czy jednak ten język nie jest już staromodny? Czy nie został zastąpiony językiem okolicznościowym, językiem osobistych kompromisów okrytych szatą pseudonaukowości? Czy nie istnieje milcząca zgoda co do tego, że prawdziwymi dobrami są: pieniądze, za które wszystko się kupuje, doczesna władza, przebiegłość pozwalająca być zawsze górą oraz ludzka mądrość określająca się jako dojrzała, która uważa, iż pokonała sacrum?

Nie jestem i nigdy nie byłem pesymistą, ponieważ wiara mówi mi, że Chrystus zwyciężył ostatecznie i na dowód swojego zwycięstwa dał nam przykazanie, będące również zobowiązaniem: walczyć. My, chrześcijanie, mamy obowiązek miłości, który przyjęliśmy dobrowolnie, na wezwanie łaski Bożej: zobowiązanie zachęcające nas do tego, by walczyć wytrwale, ponieważ wiemy, że jesteśmy tak samo słabi jak inni ludzie. Zarazem jednak nie możemy zapominać, że jeśli zastosujemy odpowiednie środki, będziemy solą, światłem i zaczynem świata: będziemy pociechą Boga.

Nasza wola stanowczego trwania w tym postanowieniu Miłości jest poza tym obowiązkiem wynikającym ze sprawiedliwości. Materia tego wymogu, wspólna dla wszystkich wiernych, konkretyzuje się w nieustannej walce. Cała tradycja Kościoła mówi o chrześcijanach jako o milites Christi, żołnierzach Chrystusa. Żołnierzach, którzy niosą pokój innym, walcząc nieustannie przeciwko własnym złym skłonnościom. Czasem, z powodu braku spojrzenia nadprzyrodzonego, z powodu praktycznego braku wiary, ludzie nie chcą wcale przyjąć, że życie na ziemi jest bojowaniem. Insynuują złośliwie, że jeśli będziemy uważać się za milites Christi, zaistnieje niebezpieczeństwo posługiwania się wiarą w celach doczesnych, skierowanych na przemoc i interesy grup. Ten sposób myślenia jest żałosnym i mało logicznym uproszczeniem, które zwykle towarzyszy wygodnictwu i tchórzostwu.

Nie ma nic bardziej obcego wierze chrześcijańskiej niż fanatyzm, za którym idzie dziwny "ożenek" świeckości z duchowością, niezależnie od tego, spod jakiego byłby znaku. To niebezpieczeństwo nie istnieje, jeśli rozumie się walkę tak, jak uczy nas Chrystus: jako wojnę, którą każdy toczy z sobą samym; jako ciągle odnawiany wysiłek głębszego miłowania Boga, odrzucenia egoizmu, służenia wszystkim ludziom. Zrezygnowanie z tej walki, obojętnie dla jakiej wymówki, to ogłoszenie się z góry pokonanym, pobitym, bez wiary, z duszą upadłą i rozproszoną na szukaniu nędznych przyjemności.

Dla chrześcijanina walka duchowa w obliczu Boga i wszystkich braci w wierze jest koniecznością, konsekwencją jego kondycji. Dlatego też, jeśli ktoś nie walczy, zdradza Chrystusa i całe Jego mistyczne Ciało, którym jest Kościół.

Walka chrześcijanina jest nieustanna, ponieważ w życiu wewnętrznym ma miejsce ciągłe zaczynanie i rozpoczynanie od nowa, które nie pozwala nam na pełne pychy wyobrażanie sobie, że jesteśmy doskonali. Nieuniknione jest spotykanie na swojej drodze wielu przeszkód. Gdybyśmy nie natrafiali na przeszkody, nie bylibyśmy stworzeniami z krwi i kości. Zawsze będziemy mieć namiętności, które będą nas ciągnąć w dół, i zawsze będziemy musieli się bronić przed tymi mniej lub bardziej gwałtownymi porywami.

Dostrzeżenie w ciele i w duszy ościenia pychy, zmysłowości, zazdrości, lenistwa, pragnienia podporządkowywania sobie innych, nie powinno stanowić wielkiego odkrycia. Jest to stare zło, systematycznie potwierdzane przez nasze osobiste doświadczenie; jest to punkt wyjścia i normalne środowisko, w którym mamy zwyciężyć w naszym biegu do domu Ojca, w tym duchowym sporcie. Dlatego św. Paweł naucza: Ja przeto biegnę nie jakby na oślep; walczę nie tak, jakbym zadawał ciosy w próżnię, lecz poskramiam moje ciało i biorę je w niewolę, abym innym głosząc naukę, sam przypadkiem nie został uznany za niezdatnego.

Chrześcijanin nie powinien czekać na zewnętrzne znaki lub sprzyjający nastrój, aby rozpocząć lub prowadzić dalej tę walkę. Życie wewnętrzne nie jest sprawą uczuć, lecz łaski Bożej, woli, miłości. Wszyscy uczniowie byli w stanie iść za Jezusem w dniu Jego tryumfu w Jerozolimie, lecz prawie wszyscy Go opuścili w godzinie hańby Krzyża.

Żeby naprawdę kochać, trzeba być mężnym, lojalnym, mieć serce mocno zakotwiczone w wierze, nadziei i miłości. Tylko bezmyślna niestałość zmienia kapryśnie obiekt swojej miłości - to jednak nie jest miłość, lecz szukanie zaspokojenia własnego egoizmu. Kiedy istnieje miłość, istnieje też stałość: zdolność do oddania, poświęcenia, wyrzeczenia. A w oddaniu, poświęceniu i wyrzeczeniu, obok cierpienia powodowanego przez przeciwności, są szczęście i radość. Radość, której nic ani nikt nie zdoła nam odebrać.

W tych miłosnych zawodach nie powinny nas zasmucać upadki, nawet upadki ciężkie, jeśli zwracamy się do Boga w Sakramencie Pokuty ze skruchą i postanowieniem poprawy. Chrześcijanin nie kompletuje sobie obsesyjnie nienagannego życiorysu. Jezus, nasz Pan, jest wzruszony niewinnością i wiernością Jana, a po upadku Piotra rozczula Go jego skrucha. Jezus rozumie naszą słabość i przyciąga nas do siebie jakby po równi pochyłej, pragnąc, abyśmy umieli wytrwać w wysiłku wspinania się codziennie nieco wyżej. Szuka nas, tak jak szukał uczniów z Emaus, wychodząc im na spotkanie; jak szukał Tomasza, któremu pokazał otwarte rany w swoich dłoniach i boku i polecił mu dotknąć ich palcami. Chrystus zawsze oczekuje, że wrócimy do Niego, właśnie dlatego, że zna naszą słabość.

Weź udział w trudach i przeciwnościach jako dobry żołnierz Chrystusa Jezusa, mówi nam św. Paweł. Życie chrześcijanina jest bojowaniem, wojną, przepiękną wojną pokoju, która w niczym nie przypomina ludzkich przedsięwzięć wojennych, ponieważ te inspirowane są podziałami i częstokroć nienawiścią, podczas gdy wojna synów Bożych przeciwko własnemu egoizmowi opiera się na jedności i miłości. Chociaż bowiem w ciele pozostajemy, nie prowadzimy walki według ciała, gdyż oręż bojowania naszego nie jest z ciała, lecz posiada moc burzenia, dla Boga, twierdz warownych. Udaremniamy ukryte knowania i wszelką wyniosłość przeciwną poznaniu Boga. Jest to nieprzerwany bój przeciwko pysze; przeciwko wyniosłości, która przysposabia nas do czynienia zła; przeciwko zarozumiałym sądom.

W tę Niedzielę Palmową, kiedy nasz Pan rozpoczyna decydujący dla naszego zbawienia tydzień, porzućmy powierzchowne rozważania i przejdźmy do tego, co istotne; do tego, co naprawdę ważne. Spójrzcie: to, o co mamy zabiegać, to pójście do nieba. W przeciwnym razie, nic nie warto. Żeby pójść do nieba, niezbędna jest wierność nauce Chrystusa. Żeby być wiernym, trzeba nieustannie trwać w walce z przeszkodami, które sprzeciwiają się naszej wiecznej szczęśliwości.

Wiem, że kiedy mówię o walce, natychmiast staje nam przed oczami nasza słabość i przewidujemy upadki, błędy. Bóg się z tym liczy. Nieuniknione jest, że idąc, będziemy podnosić kurz. Jesteśmy stworzeniami i jesteśmy pełni wad. Powiedziałbym, że zawsze powinniśmy je mieć: są cieniem, który sprawia, że w naszej duszy - prawem kontrastu - bardziej uwidacznia się łaska Boża i nasz wysiłek odpowiadania na Bożą dobroć. I ten światłocień uczyni nas bardziej ludzkimi, pokornymi, wyrozumiałymi, hojnymi.

Nie oszukujmy się: jeśli w życiu nam się powodzi i odnosimy zwycięstwa, powinniśmy też liczyć się ze zniechęceniem i porażkami. Taka była zawsze ziemska wędrówka chrześcijanina, również tych chrześcijan, których czcimy na ołtarzach. Pamiętacie Piotra, Augustyna, Franciszka? Nigdy nie podobały mi się biografie świętych, w których naiwnie, ale też niezgodnie z doktryną przedstawia się ich bohaterskie czyny tak, jak gdyby już od łona matki zostali oni utwierdzeni w łasce. Nie. Prawdziwe biografie chrześcijańskich bohaterów są takie jak nasze życie: walczyli i wygrywali, walczyli i przegrywali. A wtedy skruszeni wracali do walki.

Niech nas nie dziwi to, że dość często będziemy pokonani, zazwyczaj, a nawet prawie zawsze, w sprawach małej wagi, które bolą nas tak, jakby były ważne. Jeśli będziemy kochać Boga, jeśli będziemy pokorni, wytrwali i nieustępliwi w walce, te porażki nie będą miały większego znaczenia. Ponieważ nadejdą także zwycięstwa, które będą chwałą w oczach Boga. Nie istnieją porażki, jeśli się postępuje z prostotą intencji i z pragnieniem pełnienia woli Bożej, licząc zawsze na Jego łaskę i licząc się z własną nicością.

Czyha na nas jednak potężny wróg, sprzeciwiający się naszemu pragnieniu wcielenia w pełni w życie nauki Chrystusa: pycha, która wzrasta, kiedy po upadkach i porażkach nie staramy się odkryć dobroczynnej i miłosiernej ręki Pana. Wówczas dusza napełnia się mrokiem, ponurą ciemnością - i uważa się za straconą. A wyobraźnia wymyśla nierealne przeszkody, które znikłyby, gdybyśmy tylko spojrzeli z odrobiną pokory. Z powodu pychy i wyobraźni dusza wchodzi czasem na kręte drogi krzyżowe. Na tych drogach krzyżowych nie ma jednak Chrystusa, bo gdzie jest Pan, tam jest pokój i radość, nawet jeśli dusza będzie cierpieć do żywego i jeśli będą otaczać ją ciemności.

Drugi zwodniczy nieprzyjaciel naszego uświęcenia - to mniemanie, że ta wewnętrzna walka powinna być skierowana przeciwko nadzwyczajnym przeszkodom, przeciwko smokom ziejącym ogniem. To kolejny przejaw pychy. Chcemy walczyć, ale hałaśliwie, przy dźwięku trąb i łopocie sztandarów.

Musimy zrozumieć, że największym wrogiem skały nie jest kilof ani topór, ani uderzenie jakiegokolwiek innego narzędzia, choćby nie wiem jak miażdżące - jest nim ta niepozorna woda, która kropla po kropli wdziera się w szczeliny skały, niszcząc w końcu jej strukturę. Najpotężniejszym niebezpieczeństwem dla chrześcijanina jest lekceważenie walki w tych małych potyczkach, które powoli przenikają do duszy, czyniąc ją miękką, słabą i obojętną, nieczułą na wołanie Boga.

Posłuchajmy Pana, który nam mówi: Kto w drobnej rzeczy jest wierny, ten i w wielkiej będzie wierny, a kto w drobnej rzeczy jest nieuczciwy, ten i w wielkiej nieuczciwy będzie. To tak, jakby nam przypominał: walcz w każdej chwili w tych drobiazgach, z pozoru nieistotnych, ale wielkich w moich oczach; wypełniaj punktualnie swoje obowiązki; uśmiechaj się do tych, którzy tego potrzebują, choćbyś sam miał zbolałą duszę; poświęć na modlitwę konieczny czas, nie szczędząc go; przyjdź z pomocą temu, kto cię szuka; praktykuj sprawiedliwość, rozszerzając ją dzięki łasce miłości.

Właśnie te i podobne poruszenia odczujemy codziennie w swoim wnętrzu, jak ciche ostrzeżenie, które każe nam zaprawiać się w tym nadprzyrodzonym sporcie przezwyciężania samego siebie. Niech światło Boga nas oświeci, abyśmy usłyszeli Jego przestrogi; niech pomoże nam w walce; niech towarzyszy nam w zwycięstwie; niech nas nie opuszcza w godzinie upadku, ponieważ w ten sposób zawsze będziemy w stanie się podnieść i dalej walczyć.

Nie możemy się zatrzymywać. Pan prosi nas o walkę coraz prężniejszą, coraz dogłębniejszą i coraz szerszą. Mamy obowiązek przezwyciężać siebie samych, ponieważ w tych zawodach jedyną metą jest dojście do chwały nieba. Gdybyśmy nie dotarli do nieba, nic nie byłoby warte wysiłku.

Ten, kto pragnie walczyć, stosuje środki. A środki nie zmieniły się przez dwadzieścia wieków chrześcijaństwa: modlitwa, umartwienie i przystępowanie do sakramentów. Ponieważ umartwienie jest również modlitwą - modlitwą zmysłów - możemy opisać te środki tylko w dwóch słowach: modlitwa i sakramenty.

Chciałbym, żebyśmy zastanowili się teraz nad tym źródłem łaski Bożej, jakim są sakramenty, cudowny przejaw Bożego miłosierdzia. Rozważmy powoli definicję podaną w Katechizmie św. Piusa V: pewne znaki widzialne, które dają łaskę, a zarazem ją oznaczają, jakby ukazując ją naszym oczom. Bóg Nasz Pan jest nieskończony, Jego miłość jest niewyczerpalna, Jego łaskawość i litość nad nami nie znają granic. I chociaż udziela nam swojej łaski na różne inne sposoby, ustanowił w sposób wyraźny i dobrowolny - tylko On mógł to uczynić - siedem skutecznych znaków, żeby ludzie mogli w sposób stały, prosty i dostępny dla wszystkich stawać się uczestnikami zasług Odkupienia.

Jeśli porzuci się sakramenty, zanika prawdziwe życie chrześcijańskie. Nie da się jednak ukryć, że zwłaszcza w naszych czasach nie brakuje osób, które zdają się zapominać o tym zbawczym strumieniu łaski Chrystusa, a nawet go odrzucają. Bolesne jest mówienie o tej ranie społeczności, która nazywa się chrześcijańską, niemniej jest to konieczne, żeby w naszych duszach ugruntowało się pragnienie przystępowania z większą miłością i wdzięcznością do tych źródeł uświęcenia.

Bez żadnych skrupułów decydują się opóźniać chrzest noworodków, pozbawiając je - przez ciężkie uchybienie sprawiedliwości i miłości - łaski wiary, nieocenionego skarbu zamieszkania Trójcy Świętej w duszy, która przychodzi na świat splamiona grzechem pierworodnym. Usiłują też przeinaczyć istotę Sakramentu Bierzmowania, w którym Tradycja zawsze jednomyślnie upatrywała umocnienia życia duchowego przez ciche i płodne wylanie Ducha Świętego, aby dusza, umocniona w ten nadprzyrodzony sposób, mogła walczyć - jako miles Christi, żołnierz Chrystusa - w tej wewnętrznej walce przeciwko egoizmowi i pożądliwości.

Jeśli straci się wrażliwość na rzeczy Boże, z trudem zrozumie się Sakrament Pokuty. Spowiedź sakramentalna nie jest dialogiem ludzkim, lecz Boskim; jest trybunałem nieomylnej Bożej sprawiedliwości, a przede wszystkim miłosierdzia, w którym kochający sędzia nie pragnie śmierci występnego, ale jedynie tego, aby występny zawrócił ze swej drogi i żył.

Czułość naszego Pana jest naprawdę nieskończona. Popatrzcie, z jaką delikatnością traktuje swoje dzieci. Uczynił z małżeństwa święty węzeł, obraz zjednoczenia Chrystusa z Jego Kościołem, wielki sakrament będący podstawą rodziny chrześcijańskiej, która z łaską Bożą powinna być środowiskiem pokoju i harmonii, szkołą świętości. Rodzice są współpracownikami Boga. Stąd bierze się miły obowiązek szanowania ich, jaki mają dzieci. Słusznie można nazwać czwarte przykazanie - napisałem to przed tylu laty - najsłodszym przykazaniem Dekalogu. Jeśli będzie się przeżywać małżeństwo tak, jak tego chce Bóg, w sposób święty, dom rodzinny będzie zakątkiem pełnym pokoju, jasnym i radosnym.

Nasz Ojciec Bóg dał nam w święceniach kapłańskich tę możliwość, aby niektórzy wierni, na mocy nowego i niewymownego wylania Ducha Świętego, otrzymali niezatarty charakter duchowy, upodabniający ich do Chrystusa Kapłana; aby działali w imię Jezusa, Głowy Mistycznego Ciała. Dzięki kapłaństwu urzędowemu, które różni się od powszechnego kapłaństwa wszystkich wiernych co do istoty, a nie stopnia, święci szafarze mogą konsekrować Ciało i Krew Chrystusa, składać Bogu Najświętszą Ofiarę, odpuszczać grzechy w spowiedzi sakramentalnej, sprawować posługę nauczania ludu in iis quae sunt ad Deum, w tym wszystkim, i tylko w tym, co się odnosi do Boga.

Dlatego kapłan powinien być wyłącznie mężem Bożym, odrzucając myśl o wyróżnianiu się w dziedzinach, w których pozostali chrześcijanie go nie potrzebują. Kapłan nie jest ani psychologiem, ani socjologiem, ani antropologiem: jest drugim Chrystusem, samym Chrystusem, aby pełnić posługę duchową wobec swoich braci. Byłoby smutne, gdyby kapłan, opierając się na jakiejś nauce świeckiej - którą, jeśli poświęca się swojej pracy kapłańskiej, będzie uprawiać tylko na poziomie amatora i ucznia - uważał się za uprawnionego do wypowiadania się w sposób autorytatywny w kwestiach teologii dogmatycznej lub moralnej. Jedyne, co by osiągnął, to ukazanie swojej podwójnej ignorancji - zarówno w naukach świeckich, jak i teologicznych - nawet jeśli powierzchowna postawa uczoności zdołałaby zmylić niektórych bezbronnych czytelników lub słuchaczy.

Ogólnie znany jest fakt, że niektórzy duchowni wydają się dzisiaj gotowi sfabrykować nowy Kościół, sprzeniewierzając się Chrystusowi, zamieniając cele duchowe - zbawienie dusz, każdej z osobna - na cele doczesne. Jeśli nie oprą się tej pokusie, przestaną pełnić swoją świętą posługę, stracą zaufanie i szacunek społeczeństwa i spowodują straszliwe zniszczenie wewnątrz Kościoła. Poza tym naruszając niesłusznie wolność chrześcijan i innych ludzi w kwestiach politycznych - co powoduje zamęt w życiu społecznym - sami stają się zagrożeniem. Święcenia kapłańskie są sakramentem nadprzyrodzonej służby braciom w wierze; wydaje się, że niektórzy chcieliby go zamienić w doczesne narzędzie nowego despotyzmu.

Rozważajmy jednak dalej cud sakramentów. W Namaszczeniu Chorych, jak teraz się nazywa Ostatnie Namaszczenie, jesteśmy świadkami pełnego miłości przygotowania do podróży, która zakończy się w domu Ojca. A w Najświętszej Eucharystii, sakramencie - jeśli możemy wyrazić się w ten sposób - Bożej rozrzutności, udziela nam swojej łaski i oddaje się nam sam Bóg: Jezus Chrystus, który jest zawsze rzeczywiście obecny, nie tylko w czasie Mszy świętej, ze swoim Ciałem, ze swoją Duszą, ze swoją Krwią i ze swoim Bóstwem.

Często myślę o odpowiedzialności, jaką mają kapłani, aby zapewnić wszystkim chrześcijanom tę Boską drogę sakramentów. Łaska Boża przybywa z pomocą każdej duszy; każde stworzenie potrzebuje konkretnego, osobistego wsparcia. Nie można traktować dusz zbiorowo! Niedopuszczalne jest obrażanie godności ludzkiej i godności dziecka Bożego przez to, że nie traktuje się każdego indywidualnie, z pokorą osoby, która czuje się narzędziem, kanałem miłości Chrystusa. Każda bowiem dusza jest cudownym skarbem; każdy człowiek jest jedyny, niezastąpiony; każdy jest wart całej krwi Chrystusa.

Mówiliśmy wcześniej o walce. Ale walka wymaga zaprawy, odpowiedniego pokarmu, szybkiego zastosowania lekarstwa w przypadku choroby, kontuzji czy ran. Sakramenty, podstawowe lekarstwo Kościoła, nie są czymś zbędnym. Kiedy porzuca się je dobrowolnie, nie można czynić postępów na drodze naśladowania Chrystusa: potrzebujemy ich jak oddechu, jak krążenia krwi, jak światła, żeby w każdej chwili dostrzec to, czego chce od nas Pan.

Ascetyka chrześcijańska wymaga męstwa, a męstwo to chrześcijanin odnajduje u Stwórcy. Jesteśmy ciemnością, a On najjaśniejszym blaskiem; jesteśmy chorobą, a On pełnią zdrowia; jesteśmy niedostatkiem, a On nieskończonym bogactwem; jesteśmy słabością, a On nas podtrzymuje, quia tu es, Deus, fortitudo mea, ponieważ zawsze jesteś, Boże mój, naszą mocą. Na tej ziemi nie istnieje nic, co byłoby w stanie powstrzymać niecierpliwy strumień odkupieńczej Krwi Chrystusa. Jednak ludzka małość może przesłonić oczy, tak że nie dostrzegą one Bożej wielkości. Stąd odpowiedzialność wszystkich wiernych, zwłaszcza tych, którzy mają za zadanie kierować - służyć - duchowo Ludem Bożym, aby nie zamykać źródeł łaski, nie wstydzić się Krzyża Chrystusa.

W Kościele Bożym nieustanne dążenie do bycia coraz wierniejszym nauce Chrystusa jest obowiązkiem wszystkich. Nikt nie jest z niego zwolniony. Gdyby pasterze nie walczyli osobiście o zdobycie delikatności sumienia, wiernego poszanowania dogmatów i moralności - stanowiących depozyt wiary i wspólne dziedzictwo - prorocze słowa Ezechiela stałyby się rzeczywistością: Synu człowieczy, prorokuj o pasterzach Izraela, prorokuj i powiedz im, pasterzom: Tak mówi Pan Bóg: Biada pasterzom Izraela, którzy sami siebie pasą! Czyż pasterze nie powinni paść owiec? Nakarmiliście się mlekiem owiec, odzialiscie sie welna […]. Słabej nie wzmacnialiście, o zdrowie chorej nie dbaliście, skaleczonej nie opatrywaliście, zabłąkanej nie sprowadziliście z powrotem, zagubionej nie odszukiwaliście, a z przemocą i okrucieństwem obchodziliście się z nimi.

To poważne zarzuty, ale jeszcze cięższa jest obraza Boga, kiedy otrzymawszy zadanie czuwania nad dobrem duchowym wszystkich, źle się traktuje dusze, pozbawiając je czystej wody Chrztu, która je odradza; balsamicznego oleju Bierzmowania, który je umacnia; trybunału, który udziela przebaczenia; pokarmu, który daje życie wieczne.

Kiedy może się to zdarzyć? Kiedy porzuca się tę wojnę pokoju. Ten, kto nie walczy, wystawia się na niebezpieczeństwo wszelkich form zniewolenia, które potrafią krępować serca z ciała: zniewolenie polegające na patrzeniu wyłącznie na sposób ludzki, zniewolenie przez usilne pragnienie władzy i ziemskiego prestiżu, zniewolenie próżnością, zniewolenie przez pieniądze, niewola zmysłowosci…

Jeśli kiedyś - bo Bóg może dopuścić tę próbę - natkniecie się na pasterzy niegodnych tego miana, nie ulegajcie zgorszeniu. Chrystus obiecał swojemu Kościołowi nieomylną i pewną pomoc, ale nie zagwarantował wierności ludzi, którzy go tworzą. Nie zabraknie im łaski - obfitej i szczodrej - jeśli ze swej strony dadzą to niewiele, o co prosi Bóg: uważną czujność i staranie o to, by z łaską Bożą usuwać przeszkody utrudniające osiągnięcie świętości. Jeśli nie ma walki, to nawet ten, kto wydaje się stać wysoko, może być bardzo nisko w oczach Boga. Znam twoje czyny, twoje zachowanie; masz imię, które mówi, że żyjesz, a jesteś umarły. Stań się czujnym i umocnij resztę, która miała umrzeć, bo nie znalazłem twych czynów doskonałymi wobec mego Boga. Pamiętaj więc, jak wziąłeś i usłyszałeś, strzeż tego i nawróć się.

Oto napomnienia św. Jana Apostoła, skierowane w I wieku do osoby odpowiedzialnej za Kościół w mieście Sardes. Ponieważ możliwa utrata poczucia odpowiedzialności przez niektórych pasterzy nie jest zjawiskiem wyłącznie współczesnym; istniała już w czasach apostolskich, w tym samym wieku, w którym żył na ziemi nasz Pan, Jezus Chrystus. Bo nikt nie jest bezpieczny, jeśli przestaje walczyć ze sobą. Nikt nie może zbawić się sam. Wszyscy w Kościele potrzebujemy tych konkretnych środków, które nas umacniają: pokory, która usposabia nas do przyjęcia pomocy i rady; umartwienia, które oczyszcza serce, by mógł w nim królować Chrystus; zgłębiania zawsze pewnej doktryny, która prowadzi nas do zachowywania i przekazywania wiary.

Liturgia Niedzieli Palmowej wkłada w usta chrześcijan tę pieśń: Bramy, podnieście swe szczyty, unieście się, prastare podwoje, aby mógł wkroczyć Król chwały. Ten, kto się zamyka w twierdzy własnego egoizmu, nie wejdzie na pole bitwy. Jeśli jednak podniesie bramy fortecy i pozwoli, aby wszedł Król pokoju, to wraz z Nim wyjdzie walczyć z całą tą nędzą, która zaciemnia wzrok i znieczula sumienie.

Unieście prastare podwoje. Ten wymóg walki nie jest w chrześcijaństwie nowy. To odwieczna prawda. Bez walki nie osiąga się zwycięstwa; bez zwycięstwa nie osiąga się pokoju. Bez pokoju ludzka radość będzie radością pozorną, fałszywą, niepłodną, która nie przejawia się w pomocy ludziom ani w dziełach miłości i sprawiedliwości, przebaczenia i miłosierdzia, ani w służbie Bogu.

Dziś, wewnątrz Kościoła i na zewnątrz, na górze i na dole, odnosi się wrażenie, że wielu zrezygnowało z walki - z osobistej wojny przeciwko własnym słabościom - żeby wraz z bronią i ekwipunkiem oddać się w niewolę, która upadla duszę. To niebezpieczeństwo zawsze czyha na wszystkich chrześcijan.

Dlatego trzeba wytrwale zwracać się do Trójcy Przenajświętszej, żeby zlitowała się nad wszystkimi. Kiedy mówię o tych rzeczach, przeraża mnie myśl o sprawiedliwości Boga. Uciekam się do Jego miłosierdzia, do Jego łaskawości, żeby nie patrzył na nasze grzechy, lecz na zasługi Chrystusa i Jego Świętej Matki, która jest również naszą Matką; na zasługi Patriarchy, Świętego Józefa, który służył Mu za Ojca; na zasługi świętych.

Chrześcijanin może mieć pewność, że jeśli pragnie walczyć, Bóg podtrzyma jego prawicę, jak czytamy w czasie Mszy z dzisiejszego święta. Jezus, który wjeżdża do Jerozolimy, siedząc na nędznym osiołku, Król pokoju, jest tym, który powiedział: królestwo niebieskie doznaje gwałtu i ludzie gwałtowni zdobywają je. Ta gwałtowność nie jest jednak gwałtownością wobec innych; jest to męstwo w zwalczaniu własnych słabości i nędz; dzielność, by nie ukrywać osobistych niewierności; odwaga, by wyznawać wiarę również wtedy, gdy środowisko jest nieprzychylne.

Dziś, podobnie jak wczoraj, od chrześcijanina oczekuje się heroizmu. Heroizmu w wielkich bojach, jeśli to konieczne. Heroizmu - a tak będzie zazwyczaj - w małych potyczkach każdego dnia. Kiedy się walczy nieprzerwanie, z Miłością i w ten sposób, który wydaje się nieznaczący, Pan zawsze będzie u boku swoich dzieci jak miłujący pasterz: Ja sam bede pasl moje owce i Ja sam bede je ukladal na legowisko […]. Zagubioną odszukam, zabłąkaną sprowadzę z powrotem, skaleczona opatrze, chora umocnie, a tlusta i mocna bede ochranial. […] Będą oni żyli bezpiecznie w swym kraju i poznają, że Ja jestem Pan, gdy skruszę kłody ich jarzma i wyrwę ich z ręki tych, którzy ich ujarzmiają.

Ten rozdział w innym języku