142

W sposób spontaniczny, naturalny rodzi się w nas pragnienie obcowania z Matką Boga, która jest także naszą Matką. Pragnienie obcowania z Nią tak, jak się obcuje z żywą osobą, ponieważ śmierć nie odniosła nad Nią zwycięstwa, lecz jest Ona obecna ciałem i duszą przy Bogu Ojcu, wraz z Synem i Duchem Świętym.

Aby zrozumieć, jaką rolę odgrywa Maryja w życiu chrześcijańskim; aby Ona nas ku sobie pociągnęła; aby z synowską miłością szukać Jej miłego towarzystwa, nie trzeba wielkich i szczegółowych rozważań, chociaż tajemnica Bożego Macierzyństwa zawiera bogactwo treści, którego nigdy wystarczająco nie zgłębimy.

Wiara katolicka umiała rozpoznać w Maryi uprzywilejowany znak miłości Bożej: Bóg już teraz nazywa nas swoimi przyjaciółmi, Jego łaska w nas działa, odradza nas z grzechu, dodaje nam sił, abyśmy - pośród słabości właściwych dla kogoś, kto jeszcze jest prochem i nędzą - mogli w jakiś sposób odzwierciedlić oblicze Chrystusa. Nie jesteśmy tylko rozbitkami, których Pan Bóg obiecał zbawić, lecz to zbawienie już się w nas dokonuje. Nasze obcowanie z Bogiem nie przypomina sytuacji ślepca, który pożąda światła, ale jęczy w udręce ciemności, lecz położenie syna, który wie, że jest kochany przez swego Ojca.

O tej serdeczności, o tej ufności, o tej pewności mówi nam Maryja. Dlatego Jej imię tak trafia nam do serca. Nasze relacje z własną matką mogą nam posłużyć jako wzór i kryterium w obcowaniu z Panią o Słodkim Imieniu - Maryją. Musimy kochać Boga tym samym sercem, którym kochamy naszych rodziców, nasze rodzeństwo, innych członków rodziny, naszych przyjaciół czy przyjaciółki - nie mamy drugiego serca. I tym samym sercem mamy kochać Maryję.

Jak postępuje normalny syn lub córka wobec swojej matki? Na tysiąc sposobów, ale zawsze z serdecznością i ufnością. Z serdecznością, która w każdym przypadku będzie wyrażać się w różnych przejawach, zrodzonych przez samo życie -nie są one nigdy czymś zimnym, ale są to drogie rodzinne zwyczaje, codzienne gesty, których syn potrzebuje w kontaktach ze swoją matką i których też matce brakuje, jeśli syn czasem o nich zapomni: pocałunek lub czuły gest przed wyjściem z domu i po powrocie, drobny prezent, kilka ciepłych słów.

W relacjach z naszą Matką Niebieską również istnieją te normy synowskiej pobożności, w któ-rych normalnie wyraża się nasze zachowanie wobec Niej: wielu chrześcijan przyswoiło sobie starodawny zwyczaj noszenia szkaplerza albo też ma nawyk pozdrawiania - nie potrzeba słów, wystarczy myśl - wizerunków Maryi znajdujących się w każdym chrześcijańskim domu bądź zdobiących ulice tylu miast; odmawiają też tę przepiękną modlitwę, jaką jest różaniec, w czasie której dusza nie nuży się powtarzaniem wciąż tych samych formuł - podobnie jak nie nużą się zakochani, kiedy się kochają - i w której uczymy się przeżywać na nowo centralne momenty życia Pana; mają też w zwyczaju poświęcać Maryi jeden dzień w tygodniu - ten właśnie, w którym się tu gromadzimy, mianowicie sobotę - ofiarując Jej jakiś czuły gest i rozważając w sposób szczególny Jej macierzyństwo.

Istnieje wiele innych nabożeństw maryjnych, których nie trzeba tu i teraz przypominać. Nie ma powodu, by każdy chrześcijanin miał praktykować je wszystkie - wzrost w życiu nadprzyrodzonym to coś zupełnie odmiennego od mnożenia nabożeństw - chociaż muszę przyznać, że nie posiada pełni wiary ten, kto nie praktykuje któregoś z nich, kto w jakiś sposób nie okazuje swej miłości do Maryi.

Ci, którzy uważają nabożeństwa do Najświętszej Maryi Panny za przeżytek, pokazują, że zatracili ich głęboki, chrześcijański sens, że zapomnieli o źródle, z którego one wypływają: o wierze w zbawczą wolę Boga Ojca; o miłości do Boga Syna, który stał się prawdziwym człowiekiem i narodził się z niewiasty; o ufności wobec Ducha Świętego, który uświęca nas swoją łaską. To Bóg dał nam Maryję i nie mamy prawa Jej odrzucać, lecz powinniśmy uciekać się do Niej z synowską miłością i radością.

Ten punkt w innym języku